Wczoraj poszłam na badania i zrobiłam beta HCG. Kolejny raz cały dzień siedziałam z nadzieją, że się udało, sprawdzałam piersi czy aby nadal bolą, interpretowałam bóle podbrzusza czy zwiastują nadchodzący okres, czy może to jednak bardziej mrowiące bóle zwiastujące, że się udało...
Tuż przed godziną 16.30 na maila otrzymałam wyniki badania. Beta HCG <0.100. Na początku było normalnie: pomyślałam spoko, tak się nastawiałam. Podjechała po mnie moja wspaniała sis, bo umówiłyśmy się na wspólne pieczenie ciasteczek świątecznych. Asia była przekonana, że nam się tym razem udało. Ta jej siła pomogła mi znieść czas oczekiwania na wyniki. Przy okazji zbadałam także homocysteinę, progesteron, wit. B12 oraz kwas foliowy. Razem z wynikiem bety dostałam także progesteron. Brałam przez 9 dni 2x1 tabletkę Duphastonu, a wczorajszy dzień był prawdopodobnie 12 dniem po owulacji. Wynik progesteronu- 3.74 przy normach dla fazy lutealnej 1.83-23.90. Jestem wściekła! Poprosiłam jakieś 1.5 roku temu o zmianę luteiny dopochwowej na duphaston, ponieważ zaczęły się u mnie upławy i swędzenie. Żaden z lekarzy, do których chodziłam nie kazał mi badań progesteronu, wczorajsze badanie zrobiłam "na własną rękę". Wyniki wysłałam do mojego ginekologa. Odpisał mi, że będziemy musieli zmienić Duphaston na Luteinę dopochwową 2x1 tabl. Oczywiście w mojej głowie od razu pojawiło się pytanie: a jeśli to zadecydowało, że dwie inseminacje się nie udały?
Kryzys przyszedł wieczorem, kiedy wróciłam do domu. Podzieliłam się z mężem informacją, na którą padła jego odpowiedź: TRUDNO. To jego "przejęcie" rozbiło mnie jeszcze bardziej. Zamknęłam się w łazience i płakałam, tak jak dawno nie płakałam. Z bezsilności, ze złości, że pacjent musi wyjść przed szereg, żeby lekarz go (brzydko mówiąc) nie olał i beznadziejności, że znowu zawiodłam, bo tak zawsze się czuję kiedy na teście pojawia się jedna kreska lub dostaję wynik beta HCG <0.100. Oliwy do ognia dolały jeszcze reklamy w stylu: zrealizujesz swoje największe marzenia świąteczne itp.
Dziś mam oczy spuchnięte, przyklejony sztuczny uśmiech do twarzy i myślę tylko nad tym co jeszcze mogę zrobić, żeby sobie pomóc. Łykam milion tabletek dziennie, a wydaje się, że to też niewiele pomaga. Zamówiłam dzisiaj Dong Quai i niepokalanek. Nowy cykl zaczynam z ziołami ojca Sroki oraz wspomnianymi "wspomagaczami". Do tego wit. E, C, D3 2000 j., magnez+B6, miovarian, palma sabałowa, Metformax 3x1000, koenzymQ10- także jak widzicie mało tego nie jest. Nie mam jeszcze wyników z pozostałych badań. Kwas foliowy badałam 2 lata temu, nie było w jakimś rewelacyjnym poziomie, bo przy normach od 3 do 24 wynosił 9, ale po tym wyniku zaczęłam pić Miovarian- jak już kiedyś wspomniałam ten suplement zawiera zmetylowaną wersję kwasu foliowego. Zobaczę też jak wypadnie wit. B12, bo one jest "wypłukiwana" z organizmu podczas przyjmowania metforminy, a ja leki na cukrzycę biorę już prawie 9 lat i to w wysokich dawkach. Wprawdzie B12 zawarte jest w Miovarinie, ale obawiam się, że dawka będzie za mała.
Dam Wam znać jak wypadły kolejne badania. 10 stycznia mam wizytę u innego lekarza, bo mam wrażenie, że obecny ginekolog nie ma na mnie pomysłu, a nie chcę tracić cykli po laparoskopii. Druga sprawa jest taka, że nie wiem na ile wystarczy mi jeszcze sił do starań. Czuję, że z każdą nową nadzieją umiera ona szybciej niż się pojawia i niedługo trzeba będzie zacząć zbierać na in vitro, bo chyba w ten sposób się to u nas skończy. Pozdrawiam Was kochane i niedługo do Was wracam z nowymi wynikami badań i przemyśleniami.
Płodność to taka sucz, która spędza mi sen z powiek. Blog będzie poświęcony płodności, bezpłodności, niepłodności i emocjom im towarzyszącym z perspektywy PCOwiczki, bo właśnie nią jestem.
czwartek, 21 grudnia 2017
niedziela, 17 grudnia 2017
Książki, które pomagają przetrwać niepłodność
Zostało raptem parę dni do Świąt. Zdaję sobie sprawę jak bardzo jest to dla Was ciężki czas. Niektóre z Was (w tym także ja) mniej więcej w tym czasie będą testować i nadejdzie chwila prawdy- czy tym razem dostaniecie gwiazdkę z nieba czy kolejny raz testowanie zakończy się gorzkimi łzami. Część z Was ma przykre wspomnienia, bo akurat siostra/kuzynka była w ciąży, a Wam kolejny raz się nie udało, pomimo tych wszystkich życzeń w stylu: "no i żeby w końcu się Wam z dzidzią udało!". Wiem, że są też wśród Was dzielne anioły, które straciły swój mały cud akurat w świątecznym czasie i teraz co roku okres świąteczny jedynie z tym bólem im się kojarzy.
Uwielbiam czytać książki. Kiedy tylko mam chwilę biorę książkę, którą mam pod ręką. Każdego roku tworzę sobie listę książek do przeczytania. Jeszcze parę dni i będę zaczynać tworzyć moją listę na 2018 rok.
Wybieram także- pewnie za sprawą podświadomości- książki dotykające tematyki niepłodności. Dziś chciałabym Wam kilka polecić, bo może właśnie dobra lektura, która dotyczy Waszych problemów, pragnień i smutków, pomoże Wam w przetrwaniu tego ciężkiego czasu.
Jako pierwszą polecam książkę "Rzeczy, które czynimy z miłości". Jest to historia trzech sióstr, z pochodzenia Włoszek, które prowadzą wspólną restaurację ze swoją mamą. Ich ojciec niedawno zmarł i pozostawił im restaurację, która w pewnym sensie jest symbolem ich zjednoczenia. Każda różna, każda piękna, każda waleczna. Angie jest przebojowa, planuje swoje życie od A do Z i pnie się po drabinie kariery. Ma cudownego męża, wspaniałą pracę i stać ich na wszystko. Brakuje tylko tego jednego- dziecka. Idealnie urządzony pokoik wciąż stoi pusty, a małżeństwo Angeli i jej męża rozpada się z powodu niedomówień, z powodu niewykrzyczanego bólu i dążenia po trupach do celu. Para przechodzi także przez nieudaną adopcję. Któregoś dnia Angie, która jest już po rozwodzie, postanawia wrócić do swojego rodzinnego miasta i pomóc mamie w zajmowaniu się restauracją. Przypadkowo poznaje pewną nastolatkę- skromną, ładną dziewczynę, która jest bardzo ambitna i swoją ciężką pracą pragnie zapracować na to, aby dostać się na studia. Życie obu kobiet zmienia się diametralnie, kiedy okazuje się, że dziewczyna zachodzi w ciąże i cały jej plan dostania się na wymarzony uniwersytet lega w gruzach. Dodatkowo mama dziewczyny zostawia ją i wyjeżdża z poznanym nieco wcześniej mężczyzną, a chłopak nastolatki nie potrafi poświęcić swojej młodości oraz studiów, aby stworzyć z nią rodzinę.
Historia w piękny sposób pokazuje jak ciężkie są dla Angie święta i uroczystości rodzinne, ponieważ jej dwie siostry mają po kilkoro dzieci, ona sama pochodzi z bardzo rodzinnego domu i pomimo tego, że ma wspaniałego, kochającego mężczyznę, skupia się głównie na pragnieniu posiadaniu dziecka. Z jednej strony Angie, która wydaje się byłaby idealną matką, z drugiej strony nastolatka, która dopiero staje się kobietą, postawiona przed najtrudniejszą w życiu decyzją- czy zaprzepaścić wszystkie swoje dotychczasowe marzenia, po to, aby zostać matką. Będziecie zaskoczone jak historia się zakończy i jak potoczą się losy wszystkich bohaterów :)
Kolejną książką, która bardzo pomogła mi w okresie, kiedy mój cykl z CLO okazał się totalną klapą był "Kolor herbaty". Gracie i Pete są młodym małżeństwem. Któregoś dnia Pete dostaje propozycję pracy, z której nie może zrezygnować i para musi przeprowadzić się z Londynu na małą wyspę Makau. Dla Gracie jest to ciężki okres, ponieważ czuje się tam wyobcowana, nie pracuje, nie ma znajomych. Na dodatek od swojego lekarza usłyszała, że nie będzie mogła mieć dzieci. Jej organizm przeszedł przedwczesną menopauzę i nie jest w stanie zajść w ciążę, jest już za późno.Ta informacja wstrząsa także mocno jej mężem. Para nie potrafi ze sobą szczerze porozmawiać na ten temat i z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie odsuwa. Gracie przyjęła taktykę Chowam się, przesypiam życie, robię wszystko, aby świat o mnie zapomniał. Któregoś dnia, na skutek spaceru, Gracie wpada na pomysł, że otworzy swoją własną kawiarnię- będzie w niej podawać pyszną kawę i piec makaroniki o różnych smakach. Od tego momentu jej życie całkowicie się zmienia, a decyzja staje się tak naprawdę milowym krokiem. Gracie rzuca się w wir pracy, a smutek dotyczący niemożności posiadania dziecka upycha głęboko w sercu. Kawiarnia staje się miejscem jednoczącym kobiety z lokalnej społeczności oraz imigrantki takie jak Gracie. Kawiarnia staje się jednak także murem pomiędzy Gracie a jej mężem. Poznajemy także specyficzną relację Gracie z jej matką, która zostaje ukazana poprzez przytaczanie listów. Kawiarnia Gracie tak dobrze prosperuje, że kobieta postanawia zatrudnić młodą mieszkankę Makau. Z biegiem czasu okazuje się, że kobieta jest w ciąży, którą starała się ukryć ze względu na trudną sytuację. Ten moment staje się momentem zwrotnym w życiu Gracie. Kobieta stara się za wszelką cenę pomóc młodej dziewczynie. Historia kończy się bardzo zaskakująco. Nie zdradzę Wam tego dokładnie, bo nie będzie frajdy z czytania, ale powiem tylko tyle, że Gracie nie zostaje dla noworodka ciocią :)
Pamiętam, że po moich 3 nieudanych cyklach z CLO było mi bardzo ciężko. Sięgnęłam wtedy po książkę Reginy Brett "Jesteś cudem". Pomogła mi ona bardzo. Napisała ją wspaniała kobieta, która sama zmagała się z rakiem. Jest to 50 lekcji, które pokazują nam jakim cudem jesteśmy jako ludzie. Autorka przytacza historię osób, które miały poważne problemy w swoim życiu i bardzo się z nim zagubiły. Dzięki tej książce dotarło do mnie, że mój problem, czyli niepłodność, nie jest największym złem koniecznym, że może zmagam się z nią z jakiegoś powodu, może po to, żeby być silniejsza w życiu, może po to, żeby przekonać się czy przetrwamy ją z mężem. Z drugiej strony zrozumiałam, że mój problem w porównaniu z rakiem czy klęskami żywiołowymi to tylko przysłowiowy pikuś. Autorka sama działa w różnych instytucjach, które zajmują się pomocą potrzebującym i dzięki niej zrozumiałam jak wiele radości może nam w życiu dać pomaganie innym. Polecam książkę przede wszystkim tym z Was, które nie potrafią ostatnio odnaleźć radości w życiu i czują się gorszymi kobietami, bo nie mogą zostać matkami.
Jako ostatnią książkę chciałam Wam polecić cudowną, ciepłą historię, typowo świąteczną. "Anioł do wynajęcia" to opowieść o nastolatce, Michalinie, która była bardzo związana ze swoją babcią, która praktycznie ją wychowała. Czas świąteczny jest dla niej ciężkim okresem, ponieważ wiąże się głównie ze wspomnieniami dotyczącymi babci. Jej ojciec ma nową żonę oraz syna (przyrodniego brata Michaliny). Dziewczyna ze względu na swoją macochę postanawia uciec z domu. Jej decyzję spowodowała także wiadomość o tym, że jest w ciąży. Akcja powieści rozpoczyna się ostatniego dnia listopada. Samotna Michalina we wnętrzu pustego kościoła prosi Boga o anioła do wynajęcia. Tego samego dnia cudu zażądała wiekowa (a przy tym władcza i trochę zrzędliwa) Nela. I co? I na kościelnych schodach spotkały siebie nawzajem. Ale nie tylko: przechodził tamtędy ktoś jeszcze. Ktoś, kto niebawem miał odegrać ważną rolę w ich życiu. Michalina poznaje jeszcze przypadkowo kolejną wspaniałą kobietę, która z dobroci serca zaprasza ją na kubek gorącej herbaty oraz ofiarowuje jej swoją nowiuśką kurtkę, żeby pomogła jej przetrwać zimowe dni. Życie Michaliny zaczyna się toczyć w całkowicie odmienny niż sobie wyobrażała sposób. Nela staje się dla niej zarówno matką jak i babcią, a poznany przypadkowo młodzieniec z dnia na dzień zakochuje się w Michalinie coraz bardziej. Magia świąt? Zdecydowanie :)
Historia Michaliny pokazała mi, że czasami życie przynosi niespodzianki, a z pozoru patowa sytuacja może przynieść cudowną niespodziankę. Warto walczyć, warto marzyć, warto się nie poddawać. Michalina od życia nie spodziewała się już niczego dobrego, a los zesłał jej osobistych aniołów, którzy okazali jej miłość, serdeczność oraz pomoc. Gorąco polecam Wam tą historię przed świętami. U mnie wycisnęła one łzy, ale były to łzy szczęścia. W tym roku przed świętami mam zamiar przeczytać kolejną powieść tej autorki- "Serce z piernika". Dam Wam znać jak moje wrażenia :)
Chciałam Wam kochane staraczki życzyć, żeby ten świąteczny czas przyniósł Wam spokój ducha, miłość bliskich i nadzieję, którą zaszczepi w Waszych sercach nowonarodzony Chrystus. Życzę siły i wiary w to, że te bądź przyszłe święta ześlą Wam upragnioną gwiazdkę z nieba w postaci fasolki :*
Uwielbiam czytać książki. Kiedy tylko mam chwilę biorę książkę, którą mam pod ręką. Każdego roku tworzę sobie listę książek do przeczytania. Jeszcze parę dni i będę zaczynać tworzyć moją listę na 2018 rok.
Wybieram także- pewnie za sprawą podświadomości- książki dotykające tematyki niepłodności. Dziś chciałabym Wam kilka polecić, bo może właśnie dobra lektura, która dotyczy Waszych problemów, pragnień i smutków, pomoże Wam w przetrwaniu tego ciężkiego czasu.
Jako pierwszą polecam książkę "Rzeczy, które czynimy z miłości". Jest to historia trzech sióstr, z pochodzenia Włoszek, które prowadzą wspólną restaurację ze swoją mamą. Ich ojciec niedawno zmarł i pozostawił im restaurację, która w pewnym sensie jest symbolem ich zjednoczenia. Każda różna, każda piękna, każda waleczna. Angie jest przebojowa, planuje swoje życie od A do Z i pnie się po drabinie kariery. Ma cudownego męża, wspaniałą pracę i stać ich na wszystko. Brakuje tylko tego jednego- dziecka. Idealnie urządzony pokoik wciąż stoi pusty, a małżeństwo Angeli i jej męża rozpada się z powodu niedomówień, z powodu niewykrzyczanego bólu i dążenia po trupach do celu. Para przechodzi także przez nieudaną adopcję. Któregoś dnia Angie, która jest już po rozwodzie, postanawia wrócić do swojego rodzinnego miasta i pomóc mamie w zajmowaniu się restauracją. Przypadkowo poznaje pewną nastolatkę- skromną, ładną dziewczynę, która jest bardzo ambitna i swoją ciężką pracą pragnie zapracować na to, aby dostać się na studia. Życie obu kobiet zmienia się diametralnie, kiedy okazuje się, że dziewczyna zachodzi w ciąże i cały jej plan dostania się na wymarzony uniwersytet lega w gruzach. Dodatkowo mama dziewczyny zostawia ją i wyjeżdża z poznanym nieco wcześniej mężczyzną, a chłopak nastolatki nie potrafi poświęcić swojej młodości oraz studiów, aby stworzyć z nią rodzinę.
Historia w piękny sposób pokazuje jak ciężkie są dla Angie święta i uroczystości rodzinne, ponieważ jej dwie siostry mają po kilkoro dzieci, ona sama pochodzi z bardzo rodzinnego domu i pomimo tego, że ma wspaniałego, kochającego mężczyznę, skupia się głównie na pragnieniu posiadaniu dziecka. Z jednej strony Angie, która wydaje się byłaby idealną matką, z drugiej strony nastolatka, która dopiero staje się kobietą, postawiona przed najtrudniejszą w życiu decyzją- czy zaprzepaścić wszystkie swoje dotychczasowe marzenia, po to, aby zostać matką. Będziecie zaskoczone jak historia się zakończy i jak potoczą się losy wszystkich bohaterów :)
Kolejną książką, która bardzo pomogła mi w okresie, kiedy mój cykl z CLO okazał się totalną klapą był "Kolor herbaty". Gracie i Pete są młodym małżeństwem. Któregoś dnia Pete dostaje propozycję pracy, z której nie może zrezygnować i para musi przeprowadzić się z Londynu na małą wyspę Makau. Dla Gracie jest to ciężki okres, ponieważ czuje się tam wyobcowana, nie pracuje, nie ma znajomych. Na dodatek od swojego lekarza usłyszała, że nie będzie mogła mieć dzieci. Jej organizm przeszedł przedwczesną menopauzę i nie jest w stanie zajść w ciążę, jest już za późno.Ta informacja wstrząsa także mocno jej mężem. Para nie potrafi ze sobą szczerze porozmawiać na ten temat i z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie odsuwa. Gracie przyjęła taktykę Chowam się, przesypiam życie, robię wszystko, aby świat o mnie zapomniał. Któregoś dnia, na skutek spaceru, Gracie wpada na pomysł, że otworzy swoją własną kawiarnię- będzie w niej podawać pyszną kawę i piec makaroniki o różnych smakach. Od tego momentu jej życie całkowicie się zmienia, a decyzja staje się tak naprawdę milowym krokiem. Gracie rzuca się w wir pracy, a smutek dotyczący niemożności posiadania dziecka upycha głęboko w sercu. Kawiarnia staje się miejscem jednoczącym kobiety z lokalnej społeczności oraz imigrantki takie jak Gracie. Kawiarnia staje się jednak także murem pomiędzy Gracie a jej mężem. Poznajemy także specyficzną relację Gracie z jej matką, która zostaje ukazana poprzez przytaczanie listów. Kawiarnia Gracie tak dobrze prosperuje, że kobieta postanawia zatrudnić młodą mieszkankę Makau. Z biegiem czasu okazuje się, że kobieta jest w ciąży, którą starała się ukryć ze względu na trudną sytuację. Ten moment staje się momentem zwrotnym w życiu Gracie. Kobieta stara się za wszelką cenę pomóc młodej dziewczynie. Historia kończy się bardzo zaskakująco. Nie zdradzę Wam tego dokładnie, bo nie będzie frajdy z czytania, ale powiem tylko tyle, że Gracie nie zostaje dla noworodka ciocią :)
Pamiętam, że po moich 3 nieudanych cyklach z CLO było mi bardzo ciężko. Sięgnęłam wtedy po książkę Reginy Brett "Jesteś cudem". Pomogła mi ona bardzo. Napisała ją wspaniała kobieta, która sama zmagała się z rakiem. Jest to 50 lekcji, które pokazują nam jakim cudem jesteśmy jako ludzie. Autorka przytacza historię osób, które miały poważne problemy w swoim życiu i bardzo się z nim zagubiły. Dzięki tej książce dotarło do mnie, że mój problem, czyli niepłodność, nie jest największym złem koniecznym, że może zmagam się z nią z jakiegoś powodu, może po to, żeby być silniejsza w życiu, może po to, żeby przekonać się czy przetrwamy ją z mężem. Z drugiej strony zrozumiałam, że mój problem w porównaniu z rakiem czy klęskami żywiołowymi to tylko przysłowiowy pikuś. Autorka sama działa w różnych instytucjach, które zajmują się pomocą potrzebującym i dzięki niej zrozumiałam jak wiele radości może nam w życiu dać pomaganie innym. Polecam książkę przede wszystkim tym z Was, które nie potrafią ostatnio odnaleźć radości w życiu i czują się gorszymi kobietami, bo nie mogą zostać matkami.
Jako ostatnią książkę chciałam Wam polecić cudowną, ciepłą historię, typowo świąteczną. "Anioł do wynajęcia" to opowieść o nastolatce, Michalinie, która była bardzo związana ze swoją babcią, która praktycznie ją wychowała. Czas świąteczny jest dla niej ciężkim okresem, ponieważ wiąże się głównie ze wspomnieniami dotyczącymi babci. Jej ojciec ma nową żonę oraz syna (przyrodniego brata Michaliny). Dziewczyna ze względu na swoją macochę postanawia uciec z domu. Jej decyzję spowodowała także wiadomość o tym, że jest w ciąży. Akcja powieści rozpoczyna się ostatniego dnia listopada. Samotna Michalina we wnętrzu pustego kościoła prosi Boga o anioła do wynajęcia. Tego samego dnia cudu zażądała wiekowa (a przy tym władcza i trochę zrzędliwa) Nela. I co? I na kościelnych schodach spotkały siebie nawzajem. Ale nie tylko: przechodził tamtędy ktoś jeszcze. Ktoś, kto niebawem miał odegrać ważną rolę w ich życiu. Michalina poznaje jeszcze przypadkowo kolejną wspaniałą kobietę, która z dobroci serca zaprasza ją na kubek gorącej herbaty oraz ofiarowuje jej swoją nowiuśką kurtkę, żeby pomogła jej przetrwać zimowe dni. Życie Michaliny zaczyna się toczyć w całkowicie odmienny niż sobie wyobrażała sposób. Nela staje się dla niej zarówno matką jak i babcią, a poznany przypadkowo młodzieniec z dnia na dzień zakochuje się w Michalinie coraz bardziej. Magia świąt? Zdecydowanie :)
Historia Michaliny pokazała mi, że czasami życie przynosi niespodzianki, a z pozoru patowa sytuacja może przynieść cudowną niespodziankę. Warto walczyć, warto marzyć, warto się nie poddawać. Michalina od życia nie spodziewała się już niczego dobrego, a los zesłał jej osobistych aniołów, którzy okazali jej miłość, serdeczność oraz pomoc. Gorąco polecam Wam tą historię przed świętami. U mnie wycisnęła one łzy, ale były to łzy szczęścia. W tym roku przed świętami mam zamiar przeczytać kolejną powieść tej autorki- "Serce z piernika". Dam Wam znać jak moje wrażenia :)
Chciałam Wam kochane staraczki życzyć, żeby ten świąteczny czas przyniósł Wam spokój ducha, miłość bliskich i nadzieję, którą zaszczepi w Waszych sercach nowonarodzony Chrystus. Życzę siły i wiary w to, że te bądź przyszłe święta ześlą Wam upragnioną gwiazdkę z nieba w postaci fasolki :*
piątek, 15 grudnia 2017
Oda do niepłodności
Jakiś czas temu Ania z towsrodku.pl przeprowadzała fajną akcję na temat napisania listu do niepłodności. Nie miałam wtedy okazji napisać tego listu, więc postanowiłam wyrzucić to z siebie tutaj.
Przekornie nazwałam post Oda do niepłodności, ale nie będzie w nim samych pochwał, będą też żale i smutki.
Droga Niepłodność!
Piszę ten list, ponieważ w końcu zrozumiałam jak dużo wnosisz do mojego życia, że jesteś nieodłączną częścią mnie oraz moje życie już nigdy nie będzie takie samo jakie było zanim się poznałyśmy.
Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce niezwykle szybko, bo jakieś 14 lat temu kiedy byłam zaledwie nastoletnią smarkulą z głową w chmurach. Pamiętam kiedy czekałam w Twojej różowej poczekalni na kolejną wizytę u ginekologa i czytałam Harrego Pottera. Pamiętam też każdą nieprzespaną noc kiedy to rozmyślałam nad tym czy kiedyś będzie mi dane zostać mamą- mnie... tej, która kocha od zawsze nad życie wszystkie dzieci, tej, która opiekowała się dziećmi sąsiadów, kuzynami i kuzynkami, tej, która marzyła o tym, żeby zostać przedszkolanką. Pamiętam każdą łzę rozpaczy i złości, która spływała po moich policzkach kiedy z cyklu na cykl się nie udawało. Pamiętam przerażenie w oczach mojego męża, kiedy zobaczył w jakim stanie jestem po pierwszym nieudanym cyklu z CLO. Pamiętam... bo do dnia dzisiejszego nie dałaś mi o sobie zapomnieć. Bo codziennie, kiedy widzę wszystkie kobiety noszące swoje skarby pod sercem, kiedy widzę kolejny test z dwoma kreskami, kiedy dostaję smsa, że koleżanka/kuzynka urodziła, przypominasz mi, że jesteś ze mną i szybko się Ciebie nie pozbędę. Szkoda, że nie mogę się Ciebie pozbyć w taki sam łatwy sposób jak Cię spotkałam- czyli po prostu byś przestała istnieć, tak samo szybko jak się pojawiłaś.
Inny etap naszej znajomości przebiegał mniej drastycznie. Kiedy ze wszystkich sił starałam się, żeby nie wpuścić Cię do mojego domu, serca i głowy było nawet całkiem znośnie. Ale znowu nie dałaś mi o sobie zapomnieć przyjeżdżając do mnie ze swoją najlepszą psiapsiółką- miesiączką. Och, ale Was wtedy nienawidziłam! Przeklinałam Was z całego serca i złorzeczyłam. Pewnie nos Was przez to swędział cały dzień.
Moja koleżanko Niepłodność, wybacz, nie nazwę Cię PRZYJACIÓŁKĄ, bo za bardzo zaszłaś mi za skórę (i to nie raz), jest też parę rzeczy, za które chciałabym Ci podziękować. Przede wszystkim dziękuję Ci za to, że podczas oglądania "Jednego z dziesięciu" najwięcej odpowiedzi znam na pytania medyczne, a moi znajomi mają wrażenie, że "pół doktora ze mnie". Dzięki Tobie i Twojemu uprzykrzaniu mi życia nieustannie poszerzam swoją wiedzę, uczę się nowych terminów oraz poznaje nowe składy leków.
Po drugie dziękuję Ci, że nauczyłaś mnie pokory. Teraz już wiem, że nie zawsze mogę przenosić góry, że nie zawsze mogę mieć wszystko na tip top i nie zawsze życie układa się tak, jak się tego chce- taki los.
Chciałam Ci także podziękować, że dzięki Tobie okazało się, kto tak naprawdę jest moim przyjacielem, a kto tylko udawał, że nim jest. Dzięki Tobie wiem, że mogę polegać na mężu, a także poznałam niesamowite kobiety, bez których nie wyobrażam już sobie życia. Dziękuję za Asię, która jest moim promykiem dobrej nadziei i motywatorem do dalszej walki.
Na koniec chciałam podziękować, że pokazałaś mi, iż macierzyństwo nie jest jednym, najważniejszym celem i marzeniem w życiu. Zrozumiałam, że należy czerpać przyjemności z każdego dnia, że warto pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności, spotkać się z przyjaciółmi i wypić drinka, odpuścić mężowi, który nie ma ochoty na sex w dni płodne.
Domyślam się, że nie szybko zakończy się nasza znajomość, jestem wręcz pewna, że będzie się rozwijać, więc pewnie jeszcze nie raz będziesz stać nade mną i śmiać się kiedy upadnę. Ale wiesz co...? Śmiej się do woli, bo ja i tak wstanę i będę walczyć dalej. W końcu marzenia są po to, żeby je spełniać, a Ty nie zdołasz ich zdeptać i zniszczyć :)
Pozdrawiam!
P.S. Nie zapomnij dalej pielęgnować swoją sucz naturę i Twój wrodzony dar do utrudniania życia.
Przekornie nazwałam post Oda do niepłodności, ale nie będzie w nim samych pochwał, będą też żale i smutki.
Droga Niepłodność!
Piszę ten list, ponieważ w końcu zrozumiałam jak dużo wnosisz do mojego życia, że jesteś nieodłączną częścią mnie oraz moje życie już nigdy nie będzie takie samo jakie było zanim się poznałyśmy.
Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce niezwykle szybko, bo jakieś 14 lat temu kiedy byłam zaledwie nastoletnią smarkulą z głową w chmurach. Pamiętam kiedy czekałam w Twojej różowej poczekalni na kolejną wizytę u ginekologa i czytałam Harrego Pottera. Pamiętam też każdą nieprzespaną noc kiedy to rozmyślałam nad tym czy kiedyś będzie mi dane zostać mamą- mnie... tej, która kocha od zawsze nad życie wszystkie dzieci, tej, która opiekowała się dziećmi sąsiadów, kuzynami i kuzynkami, tej, która marzyła o tym, żeby zostać przedszkolanką. Pamiętam każdą łzę rozpaczy i złości, która spływała po moich policzkach kiedy z cyklu na cykl się nie udawało. Pamiętam przerażenie w oczach mojego męża, kiedy zobaczył w jakim stanie jestem po pierwszym nieudanym cyklu z CLO. Pamiętam... bo do dnia dzisiejszego nie dałaś mi o sobie zapomnieć. Bo codziennie, kiedy widzę wszystkie kobiety noszące swoje skarby pod sercem, kiedy widzę kolejny test z dwoma kreskami, kiedy dostaję smsa, że koleżanka/kuzynka urodziła, przypominasz mi, że jesteś ze mną i szybko się Ciebie nie pozbędę. Szkoda, że nie mogę się Ciebie pozbyć w taki sam łatwy sposób jak Cię spotkałam- czyli po prostu byś przestała istnieć, tak samo szybko jak się pojawiłaś.
Inny etap naszej znajomości przebiegał mniej drastycznie. Kiedy ze wszystkich sił starałam się, żeby nie wpuścić Cię do mojego domu, serca i głowy było nawet całkiem znośnie. Ale znowu nie dałaś mi o sobie zapomnieć przyjeżdżając do mnie ze swoją najlepszą psiapsiółką- miesiączką. Och, ale Was wtedy nienawidziłam! Przeklinałam Was z całego serca i złorzeczyłam. Pewnie nos Was przez to swędział cały dzień.
Moja koleżanko Niepłodność, wybacz, nie nazwę Cię PRZYJACIÓŁKĄ, bo za bardzo zaszłaś mi za skórę (i to nie raz), jest też parę rzeczy, za które chciałabym Ci podziękować. Przede wszystkim dziękuję Ci za to, że podczas oglądania "Jednego z dziesięciu" najwięcej odpowiedzi znam na pytania medyczne, a moi znajomi mają wrażenie, że "pół doktora ze mnie". Dzięki Tobie i Twojemu uprzykrzaniu mi życia nieustannie poszerzam swoją wiedzę, uczę się nowych terminów oraz poznaje nowe składy leków.
Po drugie dziękuję Ci, że nauczyłaś mnie pokory. Teraz już wiem, że nie zawsze mogę przenosić góry, że nie zawsze mogę mieć wszystko na tip top i nie zawsze życie układa się tak, jak się tego chce- taki los.
Chciałam Ci także podziękować, że dzięki Tobie okazało się, kto tak naprawdę jest moim przyjacielem, a kto tylko udawał, że nim jest. Dzięki Tobie wiem, że mogę polegać na mężu, a także poznałam niesamowite kobiety, bez których nie wyobrażam już sobie życia. Dziękuję za Asię, która jest moim promykiem dobrej nadziei i motywatorem do dalszej walki.
Na koniec chciałam podziękować, że pokazałaś mi, iż macierzyństwo nie jest jednym, najważniejszym celem i marzeniem w życiu. Zrozumiałam, że należy czerpać przyjemności z każdego dnia, że warto pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności, spotkać się z przyjaciółmi i wypić drinka, odpuścić mężowi, który nie ma ochoty na sex w dni płodne.
Domyślam się, że nie szybko zakończy się nasza znajomość, jestem wręcz pewna, że będzie się rozwijać, więc pewnie jeszcze nie raz będziesz stać nade mną i śmiać się kiedy upadnę. Ale wiesz co...? Śmiej się do woli, bo ja i tak wstanę i będę walczyć dalej. W końcu marzenia są po to, żeby je spełniać, a Ty nie zdołasz ich zdeptać i zniszczyć :)
Pozdrawiam!
P.S. Nie zapomnij dalej pielęgnować swoją sucz naturę i Twój wrodzony dar do utrudniania życia.
środa, 13 grudnia 2017
Laparoskopia z oceną drożności jajowodów, histeroskopia oraz kauteryzacja jajnikow- jak to wyglądało
Hej kochane staraczki :-) Czy ktoś tu jeszcze zagląda? Bardzo długo nie pisałam bo nie wydarzyło się u nas nic nowego- no może za wyjątkiem naturalnej owulacji, którą miałam w październiku na wizycie przed zabiegiem, ale nie zaszlam w ciążę.
27 listopada w szpitalu Angelius Provita w Katowicach miałam zabieg laparoskopii z oceną drożności jajowodów, histeroskopie oraz kauteryzację jajników. Początkowo miałam mieć nakłuwany tylko prawy jajnik, ale jednak lekarz zadecydował o nakłuciu obu jajników. Przed zabiegiem musiałam zrobić następujące badania:
- morfologia,
- jonogram,
- grupa krwi,
- INR,
- APTT,
- glukoza na czczo że względu na to, że przyjmuję metformine. Z tymi wynikami badań 21 listopada musiałam udać się na wizytę u anestezjologa. Na wizycie lekarz zadał rutynowe pytania: choroby, leki, uczulenia, przebyte zabiegi, waga, wzrost. Po wizycie musiałam udać się do recepcji oddziału szpitalnego i tam Pani pielęgniarka przekazała mi, o której mam się stawić na zabieg i co ze sobą zabrać.
W poniedziałek 27 listopada musiałam stawić się na 7.30 na zabieg. Zabrałam ze sobą: piżamę, kapcie, ręcznik, wodę niegazowaną 1.5 l, podpaski. Do zabiegu kazano mi zdjąć paznokcie żelowe i miałam być bez makijażu. Po przybyciu na oddział szpitalny pielęgniarka zarejestrowała mnie, zaprowadziła do sali i wręczyła mi jednorazową koszulę do zabiegu. Po jakiś 20 minutach zostałam poproszona do zabiegówki, gdzie zostałam poinformowana o przebiegu zabiegu, upoważniłam konkretną osobę do odbioru dokumentacji medycznej, zbadali mi ciśnienie i poziom glukozy oraz założyli mi wenflon. Mniej więcej około godz. 9.00 jechałam już na zabieg.
Samo przygotowanie do zabiegu polegało na tym, że lekarz przeprowadzał ze mną rozmowę, potem przewieźli mnie w łóżku na salę operacyjną, a następnie musiałam się położyć na czymś co przypominało kozetkę w połączeniu z fotelem ginekologicznym. Lekarze anestezjolodzy podali mi gaz i szybko zasnęłam. Po przebudzeniu się pamiętam tylko, że usłyszałam, że już po, a ja zdziwiona zapytałam: ale jak to po? to nie dopiero przed? ;-)
Przewieźli mnie znowu na salę, podali kroplówkę i odpoczywałam. Po około 4 godzinach od zabiegu mogłam się napić wody, dostałam ciepłą herbatę do picia oraz 3 sucharki. Po zjedzeniu tego jakże pożywnego posiłku mogłam pójść do toalety zrobić siku. Same rany po szyciu- a było ich 3, z tego jedna największa w pępku oraz dwie po bokach brzucha na wysokości jajników- lekko pobolewały, oddawanie moczu także lekko bolało, dodatkowo po zabiegu pojawia się plamienie. Lekarz uprzedził o tym, u mnie takie plamienie utrzymywało się przez 4-5 dni, czasem nawet przybierało na mocy i przeradzało się w coś jakby krwawienie miesięczne. Pytałam o to lekarza i wyjaśnił mi, że po kauteryzacji jajników często jest tak, że hormony na skutek przebicia zalegających na nich pęcherzyków "zrzucają" hormony, a ich spadek może wywołać delikatne krwawienie.
Rany pozabiegowe musiałam codziennie przemywać oraz do tygodnia zakładać codziennie rano nowy opatrunek. Po 8 dniach od zabiegu lekarz usunął szwy, pozostały jedynie szwy w pępku, ponieważ założone one były z rozpuszczalnej nitki.
Jeśli chodzi o czas pobytu w szpitalu to wyszłam po zabiegu tego samego dnia, około 20.30. Lekarz mówił, że mogę zostać dłużej, ale dla mnie nie było sensu- nie wymiotowałam, normalnie spacerowałam po sali, a powrót do domu zajął mi samochodem około 45 minut, więc było to do zniesienia.
Na szczęście histeroskopia nie wykazała żadnych polipów, guzów ani mięśniaków. Oba jajowody są drożne z dobrym ujściem, a endometrium miało prawidłową grubość jak na 10 dzień cyklu naturalnego. Kamień z serca, że nie ma przynajmniej komplikacji i kwestia uporania się z PCOS oraz poziomem glukozy i insuliny.
Podczas wizyty kontrolnej po zabiegu lekarz usunął szwy z dwóch ran oraz zrobił USG dopochwowe. Jaka była moja radość kiedy okazało się, że już 18 dnia cyklu pojawił się pęcherzyk o wielkości 18-19 mm na prawym jajniku! Najpierw po przeczytaniu kartki informacyjnej myślałam, że trzeba wstrzymać się od współżycia przez 30 dni od zabiegu, ale lekarz kazał się starać przez kolejne 4 dni, pod warunkiem oczywiście, że nie będę odczuwać dyskomfortu. Współżyliśmy z mężem w zalecanym czasie. Pierwszy raz użyłam żelu Conceive Plus, który złagodził troszkę odczucie dyskomfortu i fajnie nawilżył pochwę, więc naprawdę nic nie bolało :) Teraz pozostaje czekać czy się udało. Przez 12 dni od 11.12. biorę 2x1 tabl Duphastonu, ponieważ lekarz woli uniknąć tworzenia się torbieli. Około 22.12. będę musiała zrobić test. Już dostaję ciarek na samą myśl o tym, ponieważ tzw. "sikańce" traktuję jak zło konieczne i najczęściej wywołują u mnie płacz. Dodatkowo okres świąteczny się zbliża, także boję się troszkę, że znowu nic z tego nie wyszło i negatywny test rozbije mnie totalnie...
Pocieszam się jednak tym, że wspaniałe kobiety, które starały się mniej więcej tyle ile ja niedawno oznajmiły mi, że są w ciąży! Naprawdę szczerze ucieszyłam się z tego powodu- po pierwsze w końcu dorosłam od jakiegoś roku do tego, że ciąże znajomych czy rodziny nie wywołują u mnie depresji, a po drugie wiem, jak ciężka droga za tymi kobietami, ile wylanych łez za nimi, ile nieudanych prób, zabiegów, podejść do in vitro itp. Dlatego, chociaż ja nie mogę na razie płakać ze szczęścia, że nam się udało, naprawdę z całego serca gratuluję im i mocno kibicuję, bo takie historie pokazują mi, że warto walczyć- pomimo nieudanych inseminacji czy in vitro.
Tak sobie myślę kochane- może chciałybyście post przed Świętami z fajnymi książkami, które pomogą Wam psychicznie w tym często trudnym dla Was czasie? :)
27 listopada w szpitalu Angelius Provita w Katowicach miałam zabieg laparoskopii z oceną drożności jajowodów, histeroskopie oraz kauteryzację jajników. Początkowo miałam mieć nakłuwany tylko prawy jajnik, ale jednak lekarz zadecydował o nakłuciu obu jajników. Przed zabiegiem musiałam zrobić następujące badania:
- morfologia,
- jonogram,
- grupa krwi,
- INR,
- APTT,
- glukoza na czczo że względu na to, że przyjmuję metformine. Z tymi wynikami badań 21 listopada musiałam udać się na wizytę u anestezjologa. Na wizycie lekarz zadał rutynowe pytania: choroby, leki, uczulenia, przebyte zabiegi, waga, wzrost. Po wizycie musiałam udać się do recepcji oddziału szpitalnego i tam Pani pielęgniarka przekazała mi, o której mam się stawić na zabieg i co ze sobą zabrać.
W poniedziałek 27 listopada musiałam stawić się na 7.30 na zabieg. Zabrałam ze sobą: piżamę, kapcie, ręcznik, wodę niegazowaną 1.5 l, podpaski. Do zabiegu kazano mi zdjąć paznokcie żelowe i miałam być bez makijażu. Po przybyciu na oddział szpitalny pielęgniarka zarejestrowała mnie, zaprowadziła do sali i wręczyła mi jednorazową koszulę do zabiegu. Po jakiś 20 minutach zostałam poproszona do zabiegówki, gdzie zostałam poinformowana o przebiegu zabiegu, upoważniłam konkretną osobę do odbioru dokumentacji medycznej, zbadali mi ciśnienie i poziom glukozy oraz założyli mi wenflon. Mniej więcej około godz. 9.00 jechałam już na zabieg.
Samo przygotowanie do zabiegu polegało na tym, że lekarz przeprowadzał ze mną rozmowę, potem przewieźli mnie w łóżku na salę operacyjną, a następnie musiałam się położyć na czymś co przypominało kozetkę w połączeniu z fotelem ginekologicznym. Lekarze anestezjolodzy podali mi gaz i szybko zasnęłam. Po przebudzeniu się pamiętam tylko, że usłyszałam, że już po, a ja zdziwiona zapytałam: ale jak to po? to nie dopiero przed? ;-)
Przewieźli mnie znowu na salę, podali kroplówkę i odpoczywałam. Po około 4 godzinach od zabiegu mogłam się napić wody, dostałam ciepłą herbatę do picia oraz 3 sucharki. Po zjedzeniu tego jakże pożywnego posiłku mogłam pójść do toalety zrobić siku. Same rany po szyciu- a było ich 3, z tego jedna największa w pępku oraz dwie po bokach brzucha na wysokości jajników- lekko pobolewały, oddawanie moczu także lekko bolało, dodatkowo po zabiegu pojawia się plamienie. Lekarz uprzedził o tym, u mnie takie plamienie utrzymywało się przez 4-5 dni, czasem nawet przybierało na mocy i przeradzało się w coś jakby krwawienie miesięczne. Pytałam o to lekarza i wyjaśnił mi, że po kauteryzacji jajników często jest tak, że hormony na skutek przebicia zalegających na nich pęcherzyków "zrzucają" hormony, a ich spadek może wywołać delikatne krwawienie.
Rany pozabiegowe musiałam codziennie przemywać oraz do tygodnia zakładać codziennie rano nowy opatrunek. Po 8 dniach od zabiegu lekarz usunął szwy, pozostały jedynie szwy w pępku, ponieważ założone one były z rozpuszczalnej nitki.
Jeśli chodzi o czas pobytu w szpitalu to wyszłam po zabiegu tego samego dnia, około 20.30. Lekarz mówił, że mogę zostać dłużej, ale dla mnie nie było sensu- nie wymiotowałam, normalnie spacerowałam po sali, a powrót do domu zajął mi samochodem około 45 minut, więc było to do zniesienia.
Na szczęście histeroskopia nie wykazała żadnych polipów, guzów ani mięśniaków. Oba jajowody są drożne z dobrym ujściem, a endometrium miało prawidłową grubość jak na 10 dzień cyklu naturalnego. Kamień z serca, że nie ma przynajmniej komplikacji i kwestia uporania się z PCOS oraz poziomem glukozy i insuliny.
Podczas wizyty kontrolnej po zabiegu lekarz usunął szwy z dwóch ran oraz zrobił USG dopochwowe. Jaka była moja radość kiedy okazało się, że już 18 dnia cyklu pojawił się pęcherzyk o wielkości 18-19 mm na prawym jajniku! Najpierw po przeczytaniu kartki informacyjnej myślałam, że trzeba wstrzymać się od współżycia przez 30 dni od zabiegu, ale lekarz kazał się starać przez kolejne 4 dni, pod warunkiem oczywiście, że nie będę odczuwać dyskomfortu. Współżyliśmy z mężem w zalecanym czasie. Pierwszy raz użyłam żelu Conceive Plus, który złagodził troszkę odczucie dyskomfortu i fajnie nawilżył pochwę, więc naprawdę nic nie bolało :) Teraz pozostaje czekać czy się udało. Przez 12 dni od 11.12. biorę 2x1 tabl Duphastonu, ponieważ lekarz woli uniknąć tworzenia się torbieli. Około 22.12. będę musiała zrobić test. Już dostaję ciarek na samą myśl o tym, ponieważ tzw. "sikańce" traktuję jak zło konieczne i najczęściej wywołują u mnie płacz. Dodatkowo okres świąteczny się zbliża, także boję się troszkę, że znowu nic z tego nie wyszło i negatywny test rozbije mnie totalnie...
Pocieszam się jednak tym, że wspaniałe kobiety, które starały się mniej więcej tyle ile ja niedawno oznajmiły mi, że są w ciąży! Naprawdę szczerze ucieszyłam się z tego powodu- po pierwsze w końcu dorosłam od jakiegoś roku do tego, że ciąże znajomych czy rodziny nie wywołują u mnie depresji, a po drugie wiem, jak ciężka droga za tymi kobietami, ile wylanych łez za nimi, ile nieudanych prób, zabiegów, podejść do in vitro itp. Dlatego, chociaż ja nie mogę na razie płakać ze szczęścia, że nam się udało, naprawdę z całego serca gratuluję im i mocno kibicuję, bo takie historie pokazują mi, że warto walczyć- pomimo nieudanych inseminacji czy in vitro.
Tak sobie myślę kochane- może chciałybyście post przed Świętami z fajnymi książkami, które pomogą Wam psychicznie w tym często trudnym dla Was czasie? :)
środa, 16 sierpnia 2017
Jak to u nas było z plemniorkami męża
Dawno mnie tutaj nie było, bo póki co odpuściliśmy starania, a ja skupiłam się na poprawie swojego zdrowia- chociaż częściowo, bo oczywiście mój misternie ułożony i rozpisany plan spalił na panewce ;-)
Po rozmowie z Kasią postanowiłam napisać dla Was post obrazujący jak wyglądała sprawa z badaniem nasienia u mężczyzny.
Miałam to szczęście, że trafiłam na dobrą Pani Doktor, która w ogóle postanowiła przebadać także męża, a nie tylko mnie. Zacznijmy może od tego jakie badania nasienia może wykonać Wasz mąż/partner.
Dodatkowe badania, które zleca lekarz w momencie, kiedy w podstawowym badaniu wychodzą nieprawidłowości:
Oczywiście całe badanie nie obyło się bez płaczu, kłótni, przekleństw itp. Zdecydowaliśmy, że podczas pierwszego badania mąż odda próbkę w domu i podrzuci ją do laboratorium. Pojechał sam, więc czekałam na wieści. Jak to zwykle bywa jak się wyśle faceta na badania- pojawił się problem.... Bo w poczekalni było za dużo ludzi, a już minęło 30 min od oddania, więc mąż nie oddał próbki- bo przecież nie mógł zapukać i powiedzieć, że ma do oddania próbkę nasienia... Są mężczyźni, którzy podchodzą do tego całkowicie na luzie, są i tacy, których to badanie lekko krępuje, albo i tacy, którzy w ogóle nie potrafią dopuścić do siebie myśli o wykonaniu tego badania, bo poczują się urażeni. Niestety problem niepłodności dotyczy mężczyzn tak samo jak i kobiet- postarajcie się psychicznie wspomóc Waszych partnerów, żeby jednak zgodzili się na badania. Jeśli zdecydujecie się zrobić to w klinice niepłodności wizyta jest na tyle wygodna, że na męża/partnera czeka cały "pakiet" wspomagaczy w specjalnie przygotowanym do tego pokoju. Druga sprawa- żona/partnerka może wejść z facetem do pokoju i mu pomóc w oddaniu próbki ;-) Tylko trzeba pamiętam, że pomoc ma być "manualna" a nie poprzez stosunek czy sex oralny- przepraszam za dobitność opisu ;-) Embriolog tłumaczył nam na warsztatach, że nie należy dodatkowo zanieczyszczać próbki poprzez ślinę czy fragmenty nabłonka, bo potem ciężko jest oczyścić z tego nasienie.
Poniżej przedstawiam wyniki pierwszym 3 badań męża w zwykłym laboratorium diagnostycznym.
Czerwoną linią zaznaczyłam Wam parametry, na które powinniście zwrócić uwagę w badaniu ogólnym nasienia. Analizując wyniki mojego męża:
1) w każdym z trzech badań żywotność jest poniżej normy. Dodatkowo w pierwszym badaniu ruch postępowy plemników wyniósł tylko 24% przy normie >32%. Jeśli chodzi o ilość plemników w całej próbce oraz w 1 ml nie ma z tym u nas problemu- wyniki są znacznie ponad normy. Jak możecie zauważyć w każdym badaniu % plemników o prawidłowej budowie jest różny. W pierwszym badaniu było ich 5% przy normie 4%, potem było już odrobinę lepiej. W jednym z badań u męża wyszła także aglutynacja. Zmartwiłam się tym faktem, Pani doktor też, ale jak się potem okazało- przy diagnostyce niepłodności mężczyzn mogę sobie zabrać badania z laboratorium diagnostycznego i zrobić z nich sałatkę :/
Po zapoznaniu się z wynikami moja ginekolog zaleciła już po pierwszym badaniu wdrożyć u męża suplementację w postaci Androvitu. Jak widzicie w kolejnych badaniach wyniki nieznacznie się poprawiły, ale szału nie było...
CLO nie dawało efektów, więc odpuściliśmy. Jednak żyłam ciągle z myślą w głowie, żeby jednak zrobić kolejne badania i na własną rękę zapisałam męża (oczywiście po wcześniejszej konsultacji z nim) na badania organizowane w ramach kampanii Płodny Polak z okazji dnia ojca w klinice Bocian w Katowicach. Promocja obejmowała badanie nasienia z morfologią plemników (morfologia dzieli plemniki na A,B,C i D czy te o ruchu postępowym i martwym). Dodatkowo zrobiliśmy posiew nasienia oraz test MAR. Poniżej wyniki:
Na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że badanie nasienia w klinice leczenia niepłodności wygląda całkiem inaczej niż w diagnostyce laboratoryjnej. W końcu dowiedzieliśmy się po części w czym jest problem- mąż miał tylko 1,3% plemników A. Generalnie pod uwagę brane są plemniki A+B- ich suma powinna dać wynik >32%. Jak widzicie wynik męża to jedynie 26,3%. Dopiero po uwzględnieniu plemników C załapał się na normę, ale największą zdolność do zapładniania wykazują plemniki A i B (przy inseminacji brane pod uwagę są jedynie A+B). Plemniki D jak to określiła dosadnie moja koleżanka- D znaczy do d*** ;-) Na szczęście test MAR oraz posiew wyszły ujemne- jeden problem z głowy.
Z powyższymi wynikami trafiliśmy do mojego obecnego lekarza dr Cholewy. Po wywiadzie medycznym u mnie i u męża lekarz zasugerował inseminację ze względu na obniżone parametry nasienia oraz moją niepłodność związaną z PCOS. Jedynie od razu zlecił dodatkowo badanie fragmentacji chromatyny, żeby potwierdzić, że inseminacja będzie miała sens. Poniżej wyniki:
Nie wiem jakie są normy jeśli chodzi o to badanie. Dr Cholewa uznał jednak, że wyniki są OK. Przed pierwszą inseminacją na poprawę żywotności i ruchliwości lekarz zalecił mężowi suplementację:
Reasumując: mój mąż pracuje jako górnik, więc w warunkach szkodliwych, mogących powodować przegrzewanie się jąder. Do tego pali papierosy- z okresami lepszymi, kiedy je rzuca i gorszymi, kiedy do nich wraca... Nie stroni też od alkoholu, bo pije sporo piwa, a w weekendy na imprezie także wódkę. Lubi śmieciowe jedzenie i fast foody. Dużo się rusza, bo bywa, że przez 12-14 godzin pracuje ciężko fizycznie. Laptopa trzyma na kolanach, a telefon nosi w kieszeni spodni. Powyższy opis wskazuje jednoznacznie, że pewnie sam sobie zapracował na takie a nie inne wyniki, bo najwięcej uszkodzeń było w główkach plemników, a one uszkadzają się właśnie jeśli mężczyzna nie stroni od papierosów i alkoholu. Cykl spermatogenezy trwa 72-74 dni. My obecnie cieszymy się życiem i nie narzucamy sobie ograniczeń, ale 1.5 m-ca przed laparoskopią na pewno znowu mąż zacznie przyjmować preparaty na poprawę nasienia, bo wiem, że bez tego szanse na naturalne poczęcie mogą być małe. Nie chcę mu zakazywać tego co lubi, mogę go jedynie ograniczać. On akceptuje mnie taką, jaką jestem i za to go kocham, bo nigdy nie powiedział mi nic na temat niechcianych włosków czy nadprogramowych kg, zawsze dzielnie jeździ ze mną do lekarza na monitoringi i oddaje próbkę kiedy musi. Zadbajcie dziewczyny o dietę Waszych mężczyzn, dobrym źródłem selenu i cynku są orzechy, pestki dyni, słonecznik itp. Ja podrzucam to mojemu mężowi w ten sposób, że na stole stawiam miseczkę z takimi ziarenkami, nic nie mówię, a ona sam po nie sięga :) Tak samo jajka są dla nich dobre, ale oczywiście takie od "szczęśliwych kur". Pamiętajcie, że przed inseminacją/in vitro czy np. po laparoskopii o plemniorki męża/partnera trzeba zadbać co najmniej 3 m-ce wcześniej. Tak samo warto wprowadzić dietę płodności i suplementację dla siebie :) Trzymam za Was kciuki i mam nadzieję, że chociaż jednej z Was pomogłam troszkę zrozumieć co pokazuje nam badanie nasienia :)
* źródło: https://www.klinikainvicta.pl/nie-moge-zajsc-w-ciaze/diagnostyka-mezczyzny/
* źródło: https://www.invimed.pl/p/16,badanie-nasienia?gclid=Cj0KEQjw2s_MBRC5mpTGvM2F4bUBEiQAmWIaczlhOH372qKmSfE0NbJps2dpUuewef2YUJUnevKNriAaAieC8P8HAQ
Po rozmowie z Kasią postanowiłam napisać dla Was post obrazujący jak wyglądała sprawa z badaniem nasienia u mężczyzny.
Miałam to szczęście, że trafiłam na dobrą Pani Doktor, która w ogóle postanowiła przebadać także męża, a nie tylko mnie. Zacznijmy może od tego jakie badania nasienia może wykonać Wasz mąż/partner.
Podstawowych informacji na temat płodności mężczyzny dostarcza badanie ogólne nasienia.
Polega ono na analizie próbki spermy pod kątem kluczowych parametrów
takich jak liczba i jakość plemników, upłynnienie i objętość ejakulatu
oraz wielu innych.
Najnowsze badania nasienia umożliwiają określenie potencjału
prokreacyjnego mężczyzny i dokładne zdiagnozowanie podłoża jego
ewentualnych problemów z płodnością.Dodatkowe badania, które zleca lekarz w momencie, kiedy w podstawowym badaniu wychodzą nieprawidłowości:
- badanie fragmentacji DNA plemników,
- morfologii plemników pod dużym powiększeniem (MSOME),
- test hypoosmotyczny HOS,
- rozszerzone badanie SOME+HOS
- test wiązania plemników z hialuronianem
- separację diagnostyczną plemników
- diagnostyczną biopsję jądra
- MAR Test (obecność przeciwciał przeciwplemnikowych w nasieniu)
- posiew nasienia
1) Przed
badaniem wymagany jest 3 – 5 dniowy (dokładnie – nie mniej nie więcej)
okres abstynencji seksualnej (powstrzymanie się od wytrysku).
2) Na 3 do 5 dni przed badaniem należy powstrzymać się od spożycia alkoholu.
3) Niesienie należy oddać bezpośrednio do sterylnego pojemnika, który pacjent otrzymuje przed badaniem.
Ważne!
Pamiętaj, że aby lekarz mógł prawidłowo zinterpretować wynik badania,
poinformuj go o wszelkich zachorowaniach i przyjmowanych lekach
w okresie 3 miesięcy przed badaniem. *
4) Jeśli próbka oddana jest w domu nasienie należy dostarczyć do 30-60 min od momentu oddania próbki i przechowywać ją w warunkach zbliżonych do temperatury ciała. Jeśli partner "zawinił" i nie dotrzymał okresu abstynencji lepiej, żeby po prostu szczerze o tym powiedział, bo na pewno wpłynie to na wyniki badania, a lekarz dzięki temu będzie mógł odpowiednio zinterpretować wynik :)
Oczywiście całe badanie nie obyło się bez płaczu, kłótni, przekleństw itp. Zdecydowaliśmy, że podczas pierwszego badania mąż odda próbkę w domu i podrzuci ją do laboratorium. Pojechał sam, więc czekałam na wieści. Jak to zwykle bywa jak się wyśle faceta na badania- pojawił się problem.... Bo w poczekalni było za dużo ludzi, a już minęło 30 min od oddania, więc mąż nie oddał próbki- bo przecież nie mógł zapukać i powiedzieć, że ma do oddania próbkę nasienia... Są mężczyźni, którzy podchodzą do tego całkowicie na luzie, są i tacy, których to badanie lekko krępuje, albo i tacy, którzy w ogóle nie potrafią dopuścić do siebie myśli o wykonaniu tego badania, bo poczują się urażeni. Niestety problem niepłodności dotyczy mężczyzn tak samo jak i kobiet- postarajcie się psychicznie wspomóc Waszych partnerów, żeby jednak zgodzili się na badania. Jeśli zdecydujecie się zrobić to w klinice niepłodności wizyta jest na tyle wygodna, że na męża/partnera czeka cały "pakiet" wspomagaczy w specjalnie przygotowanym do tego pokoju. Druga sprawa- żona/partnerka może wejść z facetem do pokoju i mu pomóc w oddaniu próbki ;-) Tylko trzeba pamiętam, że pomoc ma być "manualna" a nie poprzez stosunek czy sex oralny- przepraszam za dobitność opisu ;-) Embriolog tłumaczył nam na warsztatach, że nie należy dodatkowo zanieczyszczać próbki poprzez ślinę czy fragmenty nabłonka, bo potem ciężko jest oczyścić z tego nasienie.
Poniżej przedstawiam wyniki pierwszym 3 badań męża w zwykłym laboratorium diagnostycznym.
Czerwoną linią zaznaczyłam Wam parametry, na które powinniście zwrócić uwagę w badaniu ogólnym nasienia. Analizując wyniki mojego męża:
1) w każdym z trzech badań żywotność jest poniżej normy. Dodatkowo w pierwszym badaniu ruch postępowy plemników wyniósł tylko 24% przy normie >32%. Jeśli chodzi o ilość plemników w całej próbce oraz w 1 ml nie ma z tym u nas problemu- wyniki są znacznie ponad normy. Jak możecie zauważyć w każdym badaniu % plemników o prawidłowej budowie jest różny. W pierwszym badaniu było ich 5% przy normie 4%, potem było już odrobinę lepiej. W jednym z badań u męża wyszła także aglutynacja. Zmartwiłam się tym faktem, Pani doktor też, ale jak się potem okazało- przy diagnostyce niepłodności mężczyzn mogę sobie zabrać badania z laboratorium diagnostycznego i zrobić z nich sałatkę :/
Po zapoznaniu się z wynikami moja ginekolog zaleciła już po pierwszym badaniu wdrożyć u męża suplementację w postaci Androvitu. Jak widzicie w kolejnych badaniach wyniki nieznacznie się poprawiły, ale szału nie było...
CLO nie dawało efektów, więc odpuściliśmy. Jednak żyłam ciągle z myślą w głowie, żeby jednak zrobić kolejne badania i na własną rękę zapisałam męża (oczywiście po wcześniejszej konsultacji z nim) na badania organizowane w ramach kampanii Płodny Polak z okazji dnia ojca w klinice Bocian w Katowicach. Promocja obejmowała badanie nasienia z morfologią plemników (morfologia dzieli plemniki na A,B,C i D czy te o ruchu postępowym i martwym). Dodatkowo zrobiliśmy posiew nasienia oraz test MAR. Poniżej wyniki:
Na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że badanie nasienia w klinice leczenia niepłodności wygląda całkiem inaczej niż w diagnostyce laboratoryjnej. W końcu dowiedzieliśmy się po części w czym jest problem- mąż miał tylko 1,3% plemników A. Generalnie pod uwagę brane są plemniki A+B- ich suma powinna dać wynik >32%. Jak widzicie wynik męża to jedynie 26,3%. Dopiero po uwzględnieniu plemników C załapał się na normę, ale największą zdolność do zapładniania wykazują plemniki A i B (przy inseminacji brane pod uwagę są jedynie A+B). Plemniki D jak to określiła dosadnie moja koleżanka- D znaczy do d*** ;-) Na szczęście test MAR oraz posiew wyszły ujemne- jeden problem z głowy.
Z powyższymi wynikami trafiliśmy do mojego obecnego lekarza dr Cholewy. Po wywiadzie medycznym u mnie i u męża lekarz zasugerował inseminację ze względu na obniżone parametry nasienia oraz moją niepłodność związaną z PCOS. Jedynie od razu zlecił dodatkowo badanie fragmentacji chromatyny, żeby potwierdzić, że inseminacja będzie miała sens. Poniżej wyniki:
- Profertil- 2x1 tabl
- witamina C- 500 mg 2x dziennie
- witamina E- 400 mg 2x dziennie
Reasumując: mój mąż pracuje jako górnik, więc w warunkach szkodliwych, mogących powodować przegrzewanie się jąder. Do tego pali papierosy- z okresami lepszymi, kiedy je rzuca i gorszymi, kiedy do nich wraca... Nie stroni też od alkoholu, bo pije sporo piwa, a w weekendy na imprezie także wódkę. Lubi śmieciowe jedzenie i fast foody. Dużo się rusza, bo bywa, że przez 12-14 godzin pracuje ciężko fizycznie. Laptopa trzyma na kolanach, a telefon nosi w kieszeni spodni. Powyższy opis wskazuje jednoznacznie, że pewnie sam sobie zapracował na takie a nie inne wyniki, bo najwięcej uszkodzeń było w główkach plemników, a one uszkadzają się właśnie jeśli mężczyzna nie stroni od papierosów i alkoholu. Cykl spermatogenezy trwa 72-74 dni. My obecnie cieszymy się życiem i nie narzucamy sobie ograniczeń, ale 1.5 m-ca przed laparoskopią na pewno znowu mąż zacznie przyjmować preparaty na poprawę nasienia, bo wiem, że bez tego szanse na naturalne poczęcie mogą być małe. Nie chcę mu zakazywać tego co lubi, mogę go jedynie ograniczać. On akceptuje mnie taką, jaką jestem i za to go kocham, bo nigdy nie powiedział mi nic na temat niechcianych włosków czy nadprogramowych kg, zawsze dzielnie jeździ ze mną do lekarza na monitoringi i oddaje próbkę kiedy musi. Zadbajcie dziewczyny o dietę Waszych mężczyzn, dobrym źródłem selenu i cynku są orzechy, pestki dyni, słonecznik itp. Ja podrzucam to mojemu mężowi w ten sposób, że na stole stawiam miseczkę z takimi ziarenkami, nic nie mówię, a ona sam po nie sięga :) Tak samo jajka są dla nich dobre, ale oczywiście takie od "szczęśliwych kur". Pamiętajcie, że przed inseminacją/in vitro czy np. po laparoskopii o plemniorki męża/partnera trzeba zadbać co najmniej 3 m-ce wcześniej. Tak samo warto wprowadzić dietę płodności i suplementację dla siebie :) Trzymam za Was kciuki i mam nadzieję, że chociaż jednej z Was pomogłam troszkę zrozumieć co pokazuje nam badanie nasienia :)
* źródło: https://www.klinikainvicta.pl/nie-moge-zajsc-w-ciaze/diagnostyka-mezczyzny/
* źródło: https://www.invimed.pl/p/16,badanie-nasienia?gclid=Cj0KEQjw2s_MBRC5mpTGvM2F4bUBEiQAmWIaczlhOH372qKmSfE0NbJps2dpUuewef2YUJUnevKNriAaAieC8P8HAQ
niedziela, 9 lipca 2017
I znowu upadłam
Dziś znam już wynik drugiej inseminacji- niestety beta negatywna... Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki, dziękuję wszystkim, którzy mi dobrze życzyli i wspierali.
Przyznam szczerze, że nawet nie płakałam. Nie wiem dlaczego, po prostu po 3 latach chyba nabrałam pokory, dystansu do tego wszystkiego, przyjęłam do wiadomości, że choćbym zaplanowała wszystko od A do Z i tak ten perfidny los sprawi, że mój plan się nie powiedzie. Z jednej strony chciałam płakać- bo tak przecież wypada, jestem staraczką i przecież powinnam płakać po kolejnej życiowej porażce, powinnam płakać, że zamiast oznajmić mężowi: kochanie, zostaniesz tatą!, musiałam mu oznajmić: przykro mi, ale znowu się nie udało.
Mamę poinformowałam smsem. Kiedy wróciła z pracy miała minę zbitego psa i próbowała wybadać jak się czuję. A jak ja się czułam? Z jednej strony pokonana- dlatego, że nawet lekarz podczas ostatniego monitoringu napomknął, że coś czuję, że to będzie mój cykl, dlatego, że inseminację miałam w dzień ojca i Pani na recepcji śmiała się, że mąż robi sobie prezent. Z drugiej strony ulżyło mi, bo postanowiliśmy z lekarzem, że jeśli druga inseminacja nie wyjdzie to robimy laparoskopię z histeroskopią wraz z oceną drożności jajowodów i kauteryzację prawego jajnika. Czekam tylko, aż zadzwonią mi z terminem zabiegu, bo podobno trzeba będzie czekać do listopada.
Z jednej strony bardzo mi przykro, że znowu zwiodłam jako kobieta, że jestem beznadziejna, że nie potrafię zajść w ciąży, jestem beznadziejną żoną, bo nie potrafię uczynić męża ojcem, jestem beznadziejną córką, bo nie potrafię uczynić z rodziców dziadków... Z drugiej strony cieszę się, że na jakiś czas odpuszczamy, że znowu sex stanie się przyjemnością, a nie tylko mechanicznym aktem bo musimy TERAZ chociaż mąż jest zmęczony albo ja nie mam ochoty, że nie będę mieć wyrzutów sumienia kiedy wypiję wino, kiedy w dni owulacji wypadnie wyjazd na weekend z mężem i będę musiała przekładać USG.
Odpuszczam starania pod względem stymulacji lekami, bo obecnie mój organizm to ruina- włosy wypadają mi garściami, łącznie z utratą brwi, waga poszła do góry, źle się czuję, mam problemy z koncentracją i spadek libido. 7 cykli z CLO i jeden z Lamettą dały mi ostro popalić i czas skupić się na poprawie zdrowia. Mam sporo, bo około 20 kg do utraty, także czeka mnie długa walka o lepsze zdrowie, o nową, lepszą JA. 18 lipca mam wizytę u dietetyk. Zdecydowałam się na fajny program odchudzający, w cenie mam pierwszą wizytę, dietę rozpisaną na 7 dni, 8 wejść na kapsułę VACU (a na niej mi zależy ze względu na mój brzuch) oraz 4 konsultacje z trenerem personalnym. Pierwszym moim celem obecnie jest zadbanie o siebie, o swoje zdrowie, o swój stan psychiczny, a jeśli w tym procesie "skutkiem ubocznym" będzie ciąża to będę najszczęśliwsza na świecie :)
Nie przestałam wierzyć, że kiedyś się uda, ale na razie potrzebuję odpoczynku od przeliczania dni cyklu, monitoringów, mocnych leków, nacisków na sex w dane dni kiedy lekarz zalecił. Cieszę się, że mam wsparcie i pełną akceptację ze strony męża- wiem, że też mu przykro, że się nie udało, że nie będzie jego małego Andrzejka, ale też wiem, że się martwi o mój stan zdrowia i chce, żebym się czuła dobrze sama z sobą. Chcę teraz schudnąć do zabiegu, a po laparoskopii zamierzam wrócić do ziół ojca Sroki. W między czasie z lekarstw zostaje przy Miositogynie, koenzymieQ10, wit. D oraz planuje zakupić Femibion. No i oczywiście metformax dopóki nie unormuje wagi i glukozy.
A co najważniejsze? Będę żyć tak jak przed staraniami o dziecko- cieszyć się każdym dniem, czerpać przyjemność z szczęśliwych chwil wspólnie spędzonych z mężem i rodziną, więcej czasu poświęcać siostrzeńcowi i sprawiać sobie małe przyjemności. Niedługo mam nadzieję zacznę więcej uwagi poświęcać urządzeniu domu, planować kuchnię, łazienkę, dodatki do domu. A póki co nadal trzymam za każdą z Was! I życzę jak największej ilości 2 kreseczek na testach! :*
Przyznam szczerze, że nawet nie płakałam. Nie wiem dlaczego, po prostu po 3 latach chyba nabrałam pokory, dystansu do tego wszystkiego, przyjęłam do wiadomości, że choćbym zaplanowała wszystko od A do Z i tak ten perfidny los sprawi, że mój plan się nie powiedzie. Z jednej strony chciałam płakać- bo tak przecież wypada, jestem staraczką i przecież powinnam płakać po kolejnej życiowej porażce, powinnam płakać, że zamiast oznajmić mężowi: kochanie, zostaniesz tatą!, musiałam mu oznajmić: przykro mi, ale znowu się nie udało.
Mamę poinformowałam smsem. Kiedy wróciła z pracy miała minę zbitego psa i próbowała wybadać jak się czuję. A jak ja się czułam? Z jednej strony pokonana- dlatego, że nawet lekarz podczas ostatniego monitoringu napomknął, że coś czuję, że to będzie mój cykl, dlatego, że inseminację miałam w dzień ojca i Pani na recepcji śmiała się, że mąż robi sobie prezent. Z drugiej strony ulżyło mi, bo postanowiliśmy z lekarzem, że jeśli druga inseminacja nie wyjdzie to robimy laparoskopię z histeroskopią wraz z oceną drożności jajowodów i kauteryzację prawego jajnika. Czekam tylko, aż zadzwonią mi z terminem zabiegu, bo podobno trzeba będzie czekać do listopada.
Z jednej strony bardzo mi przykro, że znowu zwiodłam jako kobieta, że jestem beznadziejna, że nie potrafię zajść w ciąży, jestem beznadziejną żoną, bo nie potrafię uczynić męża ojcem, jestem beznadziejną córką, bo nie potrafię uczynić z rodziców dziadków... Z drugiej strony cieszę się, że na jakiś czas odpuszczamy, że znowu sex stanie się przyjemnością, a nie tylko mechanicznym aktem bo musimy TERAZ chociaż mąż jest zmęczony albo ja nie mam ochoty, że nie będę mieć wyrzutów sumienia kiedy wypiję wino, kiedy w dni owulacji wypadnie wyjazd na weekend z mężem i będę musiała przekładać USG.
Odpuszczam starania pod względem stymulacji lekami, bo obecnie mój organizm to ruina- włosy wypadają mi garściami, łącznie z utratą brwi, waga poszła do góry, źle się czuję, mam problemy z koncentracją i spadek libido. 7 cykli z CLO i jeden z Lamettą dały mi ostro popalić i czas skupić się na poprawie zdrowia. Mam sporo, bo około 20 kg do utraty, także czeka mnie długa walka o lepsze zdrowie, o nową, lepszą JA. 18 lipca mam wizytę u dietetyk. Zdecydowałam się na fajny program odchudzający, w cenie mam pierwszą wizytę, dietę rozpisaną na 7 dni, 8 wejść na kapsułę VACU (a na niej mi zależy ze względu na mój brzuch) oraz 4 konsultacje z trenerem personalnym. Pierwszym moim celem obecnie jest zadbanie o siebie, o swoje zdrowie, o swój stan psychiczny, a jeśli w tym procesie "skutkiem ubocznym" będzie ciąża to będę najszczęśliwsza na świecie :)
Nie przestałam wierzyć, że kiedyś się uda, ale na razie potrzebuję odpoczynku od przeliczania dni cyklu, monitoringów, mocnych leków, nacisków na sex w dane dni kiedy lekarz zalecił. Cieszę się, że mam wsparcie i pełną akceptację ze strony męża- wiem, że też mu przykro, że się nie udało, że nie będzie jego małego Andrzejka, ale też wiem, że się martwi o mój stan zdrowia i chce, żebym się czuła dobrze sama z sobą. Chcę teraz schudnąć do zabiegu, a po laparoskopii zamierzam wrócić do ziół ojca Sroki. W między czasie z lekarstw zostaje przy Miositogynie, koenzymieQ10, wit. D oraz planuje zakupić Femibion. No i oczywiście metformax dopóki nie unormuje wagi i glukozy.
A co najważniejsze? Będę żyć tak jak przed staraniami o dziecko- cieszyć się każdym dniem, czerpać przyjemność z szczęśliwych chwil wspólnie spędzonych z mężem i rodziną, więcej czasu poświęcać siostrzeńcowi i sprawiać sobie małe przyjemności. Niedługo mam nadzieję zacznę więcej uwagi poświęcać urządzeniu domu, planować kuchnię, łazienkę, dodatki do domu. A póki co nadal trzymam za każdą z Was! I życzę jak największej ilości 2 kreseczek na testach! :*
poniedziałek, 26 czerwca 2017
Druga inseminacja
Druga inseminacja już za mną, także czas podzielić się moimi wrażeniami :)
Generalnie inseminacja stała pod znakiem zapytania, bo pęcherzyk niby się powiększał, niby nie, potem doszła kwestia czy estradiol przyrasta, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Dr Cholewa sprawdził estradiol w dwóch dniach: w poniedziałek po mojej wizycie u niego oraz we wtorek rano ja robiłam indywidualnie badanie w laboratorium. Wyniki:
- poniedziałek: 84,12
- wtorek: 104,5
W środę byłam na wizycie, pęcherzyk miał około 20 mm i zapadła decyzja, że wieczorem o 22.00 mam podać sobie Ovitrelle, a w piątek rano inseminacja. Dowiedziałam się, że optymalny poziom estradiolu do inseminacji powinien być w zakresie 150-180 także uwzględniając średni przyrost w ciągu dnia w piątek podczas inseminacji estradiol powinien wynosić ok 160.
Pojawił się jednak problem, bo mąż nie mógł dostać wolnego rano w piątek, więc na własne ryzyko poprosiłam o przesunięcie inseminacji na godz. 17:00 (mąż miał oddać próbkę o 15:00). Na szczęście dr Cholewa wyraził zgodę- szczerze powiedziawszy oczywiście posprzeczałam się z mężem o to. Zastrzyk musiałam sobie zrobić o godz. 4:00.
W piątek mąż oddał próbkę, a ja o 17:00 weszłam do gabinetu na inseminację. Tym razem wykonywał mi ją na szczęście dr Cholewa- jednak zaufanie do swojego lekarza gra tutaj dużą rolę i uspokaja pacjentkę. Najpierw lekarz zrobił USG, żeby sprawdzić czy pęcherzyk jeszcze jest czy już pękł. Na szczęście jeszcze był. Wyniki męża były identyczne jak przy pierwszej inseminacji- 28 mln plemników z tego 46% A+B- podano mi 12 mln żołnierzyków :)
Czytałam i słyszałam opinie, że po inseminacji leży się około 10 min- u mnie nie było tak ani razu. Tak samo jeśli chodzi o oszczędzanie się, nie uprawianie sportu czy L4 na 2 tyg po inseminacji. Owszem mam się nie przeforsować, ale lekarz powiedział, że mam żyć normalnie- wiadomo, że nie nadużywać alkoholu czy innych używek ani nie zaczynać teraz biegać wyczynowo jeśli wcześniej tego nie robiłam.
W poniedziałek po inseminacji byłam jeszcze na USG potwierdzić, że pęcherzyk pękł. Wydaje mi się, że nastąpiło to w piątek wieczorem po inseminacji, bo odczuwałam duży ból jajnika, nie mogłam usiąść bez promieniującego bólu. W każdym razie USG wczoraj potwierdziło, że pęcherzyk pękł i jest ciałko żółte. Od wczoraj biorę Duphaston 2x 1 tabl. przez 12 dni. Teraz pozostaje poczekać na wynik inseminacji- po tych 12 dniach mam zrobić test betaHCG z krwi :)
Przedyskutowałam także kwestię: co dalej jeśli się nie uda? Ustaliliśmy, że jeśli się nie uda to zgłaszam się na kauteryzację prawego jajnika. Dzisiaj będę dzwonić umówić termin, bo zostałam już uprzedzona przez dr Cholewę, że terminy są dosyć odległe. W między czasie zanim się doczekam na zabieg będę walczyć z nadwagą- lekarz powiedział, że każdy spadek wagi na pewno będzie pomocny.
Podsumowując- przez 12 dni duphaston od wczoraj, 07.07. test z krwi, pozytyw- umawiam się z lekarzem na USG, negatyw- umawiam się na kauteryzację jajnika i walczę z nadwagą :) To tyle- teraz prawie dwa tygodnie spokoju od wizyt :)
Generalnie inseminacja stała pod znakiem zapytania, bo pęcherzyk niby się powiększał, niby nie, potem doszła kwestia czy estradiol przyrasta, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Dr Cholewa sprawdził estradiol w dwóch dniach: w poniedziałek po mojej wizycie u niego oraz we wtorek rano ja robiłam indywidualnie badanie w laboratorium. Wyniki:
- poniedziałek: 84,12
- wtorek: 104,5
W środę byłam na wizycie, pęcherzyk miał około 20 mm i zapadła decyzja, że wieczorem o 22.00 mam podać sobie Ovitrelle, a w piątek rano inseminacja. Dowiedziałam się, że optymalny poziom estradiolu do inseminacji powinien być w zakresie 150-180 także uwzględniając średni przyrost w ciągu dnia w piątek podczas inseminacji estradiol powinien wynosić ok 160.
Pojawił się jednak problem, bo mąż nie mógł dostać wolnego rano w piątek, więc na własne ryzyko poprosiłam o przesunięcie inseminacji na godz. 17:00 (mąż miał oddać próbkę o 15:00). Na szczęście dr Cholewa wyraził zgodę- szczerze powiedziawszy oczywiście posprzeczałam się z mężem o to. Zastrzyk musiałam sobie zrobić o godz. 4:00.
W piątek mąż oddał próbkę, a ja o 17:00 weszłam do gabinetu na inseminację. Tym razem wykonywał mi ją na szczęście dr Cholewa- jednak zaufanie do swojego lekarza gra tutaj dużą rolę i uspokaja pacjentkę. Najpierw lekarz zrobił USG, żeby sprawdzić czy pęcherzyk jeszcze jest czy już pękł. Na szczęście jeszcze był. Wyniki męża były identyczne jak przy pierwszej inseminacji- 28 mln plemników z tego 46% A+B- podano mi 12 mln żołnierzyków :)
Czytałam i słyszałam opinie, że po inseminacji leży się około 10 min- u mnie nie było tak ani razu. Tak samo jeśli chodzi o oszczędzanie się, nie uprawianie sportu czy L4 na 2 tyg po inseminacji. Owszem mam się nie przeforsować, ale lekarz powiedział, że mam żyć normalnie- wiadomo, że nie nadużywać alkoholu czy innych używek ani nie zaczynać teraz biegać wyczynowo jeśli wcześniej tego nie robiłam.
W poniedziałek po inseminacji byłam jeszcze na USG potwierdzić, że pęcherzyk pękł. Wydaje mi się, że nastąpiło to w piątek wieczorem po inseminacji, bo odczuwałam duży ból jajnika, nie mogłam usiąść bez promieniującego bólu. W każdym razie USG wczoraj potwierdziło, że pęcherzyk pękł i jest ciałko żółte. Od wczoraj biorę Duphaston 2x 1 tabl. przez 12 dni. Teraz pozostaje poczekać na wynik inseminacji- po tych 12 dniach mam zrobić test betaHCG z krwi :)
Przedyskutowałam także kwestię: co dalej jeśli się nie uda? Ustaliliśmy, że jeśli się nie uda to zgłaszam się na kauteryzację prawego jajnika. Dzisiaj będę dzwonić umówić termin, bo zostałam już uprzedzona przez dr Cholewę, że terminy są dosyć odległe. W między czasie zanim się doczekam na zabieg będę walczyć z nadwagą- lekarz powiedział, że każdy spadek wagi na pewno będzie pomocny.
Podsumowując- przez 12 dni duphaston od wczoraj, 07.07. test z krwi, pozytyw- umawiam się z lekarzem na USG, negatyw- umawiam się na kauteryzację jajnika i walczę z nadwagą :) To tyle- teraz prawie dwa tygodnie spokoju od wizyt :)
środa, 21 czerwca 2017
Mała nadzieja na pierwszy mały cud
Pisałam niedawno na temat pierwszej inseminacji, która niestety nie przyniosła skutku. Jesteśmy w trakcie przygotowania do drugiej inseminacji. Na moją prośbę dr Cholewa zmienił mi lek z CLO na Lamette (Letrozol).
Początkowo byłam bardzo pozytywnie nastawiona do zmiany leku, bo po 7 nieudanych cyklach z CLO miałam już po prostu dość i nie potrafiłam uwierzyć, że akurat ten 8 cykl będzie szczęśliwy. Lamette brałam w ten sam sposób jak CLO- od 2 do 6 dc po 1 tabletce. Pierwszy monitoring miałam w 10 dniu cyklu. Jaka była moja radość kiedy lekarz stwierdził, że są dwa pęcherzyki po 10 mm- jeden na lewym, jeden na prawym jajniku, ale obstawiał, że owulacja będzie z lewego jajnika, bo na prawym te pęcherzyki ogólnie są większe niż na lewym- pisałam w którymś z postów, że mój prawy jajnik jest mocno policystyczny i nie pracuje.
Kolejny monitoring miałam 14 dc. Niestety okazało się, że pęcherzyki nie rosną- lekarz uznał, że nastąpił błąd pomiarowy pęcherzyków podczas ostatniego badania USG. Ale byłam wściekła! Tak się cieszyłam, że Lametta przyspieszyła wzrost pęcherzyka o całe 10 dni (w cyklu do pierwszej inseminacji dopiero w 20 dc pojawił się pęcherzyk 10 mm), a tutaj takie rozczarowanie :( Na dodatek obwiniałam siebie, że prosiłam o zmianę leku... Dr Cholewa kazał stawić się 16.06. na kolejny monitoring. Akurat mieliśmy z mężem wyjechać. Długo gryzłam się z moimi myślami co zrobić- pojechać w piątek na USG, przepłakać go pewnie, że pęcherzyk się nie pojawił czy pojechać na super weekend z moją przybraną siostrą, bawić się i nie myśleć o niczym? I wiecie co? Zdecydowałam, że jedziemy! Monitoring przesunęłam na poniedziałek, a od czwartku do niedzieli bawiłam się, śmiałam, jadłam niezdrowo i popijałam alkohol oraz tańczyłam pół niedzieli szalejąc na 30. mojej przyjaciółki. Nie żałuję! A teraz powiem Wam dlaczego :)
W poniedziałek pojechałam na monitoring, z miną wisielca, bo byłam PRZEKONANA, że nic na USG nie zobaczę, bo nie czułam bólu jajników ani brzucha. Dr Cholewa chyba wyczuł mój nastrój, bo zanim położyłam się do badania zapytał jak tam odczucia- odpowiedziałam, że nic nie czuję, więc raczej nic tam nie zobaczymy. Lekarz zaczął badanie USG i co się okazało? Mój PRAWY jajnik, nie współpracujący dotychczas w ogóle, zaczął działać! Pan doktor zmierzył pęcherzyk, który się na nim zrobił i miał 18 mm :) Dla mnie to mały cud, bo dotychczas wszystkie owulacje, które miałam potwierdzone były z lewego jajnika! Ucieszyłam się, że jednak prawy jajnik nie jest całkowicie niedziałający. Dr Cholewa zalecił mi jednak zbadać estradiol, bo uznał, że jeśli będzie niski estradiol to nie będziemy robić inseminacji, bo najprawdopodobniej pęcherzyk będzie pusty.
Estradiol w poniedziałek o 16.00 wynosił 84,12. Zalecenie było takie, że jeśli będzie powyżej 100 to we wtorek po południu mam sobie zrobić zastrzyk z Ovitrelle i w środę będzie inseminacja. Lekarz uznał, że mam zrobić kolejne badanie we wtorek rano. Estradiol 104. Dr Cholewa odpisał mi, że wprawdzie rośnie, ale on by jeszcze poczekał i kazał się stawić dziś na USG. Z jednej strony jestem bardzo zła, bo męczy mnie to jeżdżenie- dojeżdżam 60 km w jedną stronę na USG, które trwa 5 min... Z drugiej strony cieszę się, że podchodzi do tego w ten sposób, że woli się upewnić czy jest sens robić kolejną inseminację i płacić za nią 700 zł, a potem płakać znowu, że się nie udała.
Reasumując- trzymajcie za mnie kciuki, żeby dzisiaj monitoring pokazał, że pęcherzyk rośnie i lekarz zdecydował, że inseminacja się odbędzie :)
Początkowo byłam bardzo pozytywnie nastawiona do zmiany leku, bo po 7 nieudanych cyklach z CLO miałam już po prostu dość i nie potrafiłam uwierzyć, że akurat ten 8 cykl będzie szczęśliwy. Lamette brałam w ten sam sposób jak CLO- od 2 do 6 dc po 1 tabletce. Pierwszy monitoring miałam w 10 dniu cyklu. Jaka była moja radość kiedy lekarz stwierdził, że są dwa pęcherzyki po 10 mm- jeden na lewym, jeden na prawym jajniku, ale obstawiał, że owulacja będzie z lewego jajnika, bo na prawym te pęcherzyki ogólnie są większe niż na lewym- pisałam w którymś z postów, że mój prawy jajnik jest mocno policystyczny i nie pracuje.
Kolejny monitoring miałam 14 dc. Niestety okazało się, że pęcherzyki nie rosną- lekarz uznał, że nastąpił błąd pomiarowy pęcherzyków podczas ostatniego badania USG. Ale byłam wściekła! Tak się cieszyłam, że Lametta przyspieszyła wzrost pęcherzyka o całe 10 dni (w cyklu do pierwszej inseminacji dopiero w 20 dc pojawił się pęcherzyk 10 mm), a tutaj takie rozczarowanie :( Na dodatek obwiniałam siebie, że prosiłam o zmianę leku... Dr Cholewa kazał stawić się 16.06. na kolejny monitoring. Akurat mieliśmy z mężem wyjechać. Długo gryzłam się z moimi myślami co zrobić- pojechać w piątek na USG, przepłakać go pewnie, że pęcherzyk się nie pojawił czy pojechać na super weekend z moją przybraną siostrą, bawić się i nie myśleć o niczym? I wiecie co? Zdecydowałam, że jedziemy! Monitoring przesunęłam na poniedziałek, a od czwartku do niedzieli bawiłam się, śmiałam, jadłam niezdrowo i popijałam alkohol oraz tańczyłam pół niedzieli szalejąc na 30. mojej przyjaciółki. Nie żałuję! A teraz powiem Wam dlaczego :)
W poniedziałek pojechałam na monitoring, z miną wisielca, bo byłam PRZEKONANA, że nic na USG nie zobaczę, bo nie czułam bólu jajników ani brzucha. Dr Cholewa chyba wyczuł mój nastrój, bo zanim położyłam się do badania zapytał jak tam odczucia- odpowiedziałam, że nic nie czuję, więc raczej nic tam nie zobaczymy. Lekarz zaczął badanie USG i co się okazało? Mój PRAWY jajnik, nie współpracujący dotychczas w ogóle, zaczął działać! Pan doktor zmierzył pęcherzyk, który się na nim zrobił i miał 18 mm :) Dla mnie to mały cud, bo dotychczas wszystkie owulacje, które miałam potwierdzone były z lewego jajnika! Ucieszyłam się, że jednak prawy jajnik nie jest całkowicie niedziałający. Dr Cholewa zalecił mi jednak zbadać estradiol, bo uznał, że jeśli będzie niski estradiol to nie będziemy robić inseminacji, bo najprawdopodobniej pęcherzyk będzie pusty.
Estradiol w poniedziałek o 16.00 wynosił 84,12. Zalecenie było takie, że jeśli będzie powyżej 100 to we wtorek po południu mam sobie zrobić zastrzyk z Ovitrelle i w środę będzie inseminacja. Lekarz uznał, że mam zrobić kolejne badanie we wtorek rano. Estradiol 104. Dr Cholewa odpisał mi, że wprawdzie rośnie, ale on by jeszcze poczekał i kazał się stawić dziś na USG. Z jednej strony jestem bardzo zła, bo męczy mnie to jeżdżenie- dojeżdżam 60 km w jedną stronę na USG, które trwa 5 min... Z drugiej strony cieszę się, że podchodzi do tego w ten sposób, że woli się upewnić czy jest sens robić kolejną inseminację i płacić za nią 700 zł, a potem płakać znowu, że się nie udała.
Reasumując- trzymajcie za mnie kciuki, żeby dzisiaj monitoring pokazał, że pęcherzyk rośnie i lekarz zdecydował, że inseminacja się odbędzie :)
wtorek, 13 czerwca 2017
Inseminacja krok po kroku
Pewnie część z Was przygotowuje się do inseminacji lub chociaż rozważa ją w przyszłości. Ja byłam w tym temacie zielona- wiedziałam jedynie, że sporo kobiet dzięki inseminacji zaszła w ciążę.
Omówię krok po kroku jak wyglądało przygotowanie do mojej pierwszej inseminacji.
Krok pierwszy- niezbędne badania. Aby doszło w ogóle do inseminacji najpierw ja i mąż musieliśmy zrobić mnóstwo badań. Część z nich miałam jeszcze aktualnych, więc odpadała, ale i tak było ich sporo. Niezbędne badania ze strony kobiety to:
- drożność jajowodów,
- profil hormonalny jeśli choruje na PCOS lub inne choroby hormonalne- u mnie do zbadania był: androstendion, TSH, FT4, prolaktyna, testosteron, DHEAS, antyTPO, antyTG
- biocenoza pochwy (ważne 3 m-ce przed inseminacją);
- cytologia;
- Chlamydia trachomatis, Ureaplasma urealyticum i Mycoplasma hominis;
- AMH;
- p/c treponema pallidum VDRL;
- HIV combo;
- antygen powierzchniowy wirusa zapalenia wątroby typu B HBsAg;
- toxoplazma gondii IgM IgG;
- p/c IgG IgM przeciw wirusowi cytomegalii;
- p/c przecie wirusowi zapalenia wątroby typu C HCV;
- p/c IgG przeciw wirusowi różyczki
Oprócz tego lekarz zlecił mi jeszcze wykonać: lipidogram (cholesterol całkowity, HDL i LDL), krzywą cukrową 3 punktową, hemoglobinę glikolizowaną HBA1C, próby wątrobowe. Te badania zostały mi zlecone ze względu na to, że zażywam Metformax oraz wcześniej miałam przekroczone próby wątrobowe. Dr Cholewa kazał odstawić Metformax na 7 dni i wtedy wykonać krzywą cukrową. Niestety wyniki były podwyższone, z prób wątrobowych także dlatego też kazał się udać do gastrologa lub hepatologa. Gastrolog zbadał w USG wątrobę i uznał, że nie jest stłuszczona, w związku z tym nie ma przeciwwskazań do dalszego leczenia hormonalnego. Lekarz zalecił suplementację: Miositogyn 2x1 saszetka, wit. E 400 mg, wit. C 500 mg, metformax 3x1000 (dawka ustalona przez endokrynologa).
Mąż ze względu na obniżone parametry nasienia musiał wykonać fragmentację chromatyny. W kontekście badania nasienia „chromatyna plemnikowa” to nazwa badania pozwalającego na ocenę genetycznej jakości plemników (ilości plemników z defektami DNA w jądrach komórkowych). Jakości genetycznej nie da się ocenić pod mikroskopem w preparacie bezpośrednim, dlatego samo badanie ogólne nasienia nie pozwala wnioskować na temat prawidłowości materiału genetycznego w plemnikach. Często jest tak, że nieprawidłowe wyniki badania nasienia (szczególnie obniżona morfologia albo ruchliwość) skłaniają do wykonania badania chromatyny plemnikowej, jako badania sprawdzającego, czy przyczyną nieprawidłowości budowy i ruchliwości nie są zaburzenia genetyczne. Poza tym, do tego badania może też skłonić obecność dużej liczby leukocytów w nasieniu – leukocyty produkują wolne rodniki tlenu (tzw. ROS), które uszkadzają DNA. U mojego męża wcześniej została wykonana morfologia, badanie ogólne nasienia, posiew, test MAR. Test MAR (ang.: mixed antiglobulin reaction) służy do wykrywania przeciwciał przeciwplemnikowych w nasieniu. Jeśli przeciwciała te są obecne, to znajdują się one na powierzchni plemników. Test MAR może wykrywać zarówno przeciwciała klasy IgG i IgA (zależy to od zastosowanego zestawu). To, jakie przeciwciała były wykrywane powinno być zapisane na wyniku. Test ten można stosować rutynowo u wszystkich pacjentów lub też w przypadkach, kiedy podejrzewa się niepłodność o podłożu immunologicznym (słaba ruchliwość plemników, czy aglutynacja plemników odnotowane w ogólnym badaniu nasienia). * Mąż miał obniżoną ruchliwość oraz żywotność plemników i słabą morfologię, dlatego też przed inseminacją musiał zażywać preparat Profertil 2x1 tabl, wit. E 2x400 mg, wit. C 2x500 mg. Przyznam szczerze, że po 3 m-cach zażywania preparatów morfologia plemników A+B poprawiła się z 26% (norma od 32%) do 46% w dniu inseminacji. Dodatkowo mąż musiał wykonać także następujące badania z krwi:
- antygen powierzchniowy wirusa zapalenia wątroby typu B HBsAg;
- p/c przecie wirusowi zapalenia wątroby typu C HCV;
- p/c treponema pallidum VDRL;
- HIV combo;
Na szczęście mąż jest honorowym dawcą krwi, więc kiedy oddawał krew badania zostały mu zrobione za darmo ;-)
Moje wyniki andostendionu i testosteronu były podwyższone, ale lekarz nie miał przeciwskazań do inseminacji. Wyniki męża z fragmentacji chromatyny także były dobre. Zaczęłam stymulację CLO 1 tabletka od 2-6 dnia cyklu. Pierwsze dwa monitoringi nie pokazały żeby pęcherzyk dominujący miał urosnąć, ale lekarz zdecydował się zaczekać do 20 dnia cyklu. Pojechałam w sobotę na USG do Provity w Katowicach i tam cudownie pojawił się pęcherzyk 10 mm. Kolejny monitoring w środę pokazał pęcherzyk 20 mm. W czwartek rano podano mi zastrzyk z Pregnylu 2x500. W piątek odbyła się sama inseminacja.
Co to tak naprawdę jest ta inseminacja?
Inseminacja (unasienienie) polega na wprowadzeniu do organizmu matki odpowiednio przygotowanego nasienia partnera lub dawcy, za pomocą specjalnego cewnika (katetera). Dzięki tej metodzie plemniki omijają i barierę śluzu szyjkowego i unikają uszkodzenia przez znajdujące się w nim przeciwciała. W zależności od miejsca podania nasienia wyróżnia się 3 rodzaje inseminacji:
U mnie zastosowano właśnie inseminację domaciczną. W dniu inseminacji dawca nasienia (mąż w moim wypadku) ma ustaloną godzinę na oddanie próbki nasienia na miejscu w klinice. Po oddaniu próbki, dwie godziny później następuje sama inseminacja. Jest to zabieg nieinwazyjny, który trwa parę sekund tak naprawdę. Musiałam położyć się na fotelu ginekologicznym, lekarz wprowadził cewnik i podał nim spreparowane wcześniej nasienie męża- i to tyle. Nie kazano mi leżeć 20 min, nie kazano mi się oszczędzać- wręcz przeciwnie miałam żyć normalnie. Po inseminacji lekarz sprawdził jeszcze w USG czy pęcherzyk pękł. Nie było jeszcze płynu w zatoce Douglasa, ale podobno lepiej wykonywać inseminację na jeszcze nie pękniętym pęcherzyku. Ze względu na brak pęknięcia lekarz zalecił starać się jeszcze naturalnie przez 2 dni. Kolejny monitoring w poniedziałek potwierdził pęknięcie pęcherzyka.
Dwa tygodnie po inseminacji, dokładnie 26 maja, poszłam na betęHCG z krwi. Niestety inseminacja nie zaoowocowała fasolką :(
A teraz koszt, bo jak to niedawno przeczytałam "inseminacja to niewielki koszt". Podsumowując leki, wizyty (monitoringi) oraz sam koszt inseminacji kształtują się one następująco:
- koszt badań przed inseminacją (moje)- około 530,00 zł,
- fragmentacja chromatyny- 300,00 zł
- leki moje i męża- 300 złx3 m-ce przygotowania do inseminacji= 900,00 zł
- monitoringi- 2x80 zł +90 zł +80 zł= 330,00 zł
- zastrzyki z pregnylu- 15,00 zł
- inseminacja 700,00 zł
Łącznie: 2.775,00 zł
Nie liczę oczywiście dojazdu na każdy monitoring, a w jedną stronę mam 50-60 km. Mąż miał także darmowe badania w punkcie krwiodawstwa, ale generalnie chcąc przystąpić do inseminacji trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 3.000 zł.
źródło: http://badanie-nasienia.pl/o-plemnikach/chromatyna-plemnikowa/
źródło: http://badaniaprenatalne.pl/inseminacja/
Omówię krok po kroku jak wyglądało przygotowanie do mojej pierwszej inseminacji.
Krok pierwszy- niezbędne badania. Aby doszło w ogóle do inseminacji najpierw ja i mąż musieliśmy zrobić mnóstwo badań. Część z nich miałam jeszcze aktualnych, więc odpadała, ale i tak było ich sporo. Niezbędne badania ze strony kobiety to:
- drożność jajowodów,
- profil hormonalny jeśli choruje na PCOS lub inne choroby hormonalne- u mnie do zbadania był: androstendion, TSH, FT4, prolaktyna, testosteron, DHEAS, antyTPO, antyTG
- biocenoza pochwy (ważne 3 m-ce przed inseminacją);
- cytologia;
- Chlamydia trachomatis, Ureaplasma urealyticum i Mycoplasma hominis;
- AMH;
- p/c treponema pallidum VDRL;
- HIV combo;
- antygen powierzchniowy wirusa zapalenia wątroby typu B HBsAg;
- toxoplazma gondii IgM IgG;
- p/c IgG IgM przeciw wirusowi cytomegalii;
- p/c przecie wirusowi zapalenia wątroby typu C HCV;
- p/c IgG przeciw wirusowi różyczki
Oprócz tego lekarz zlecił mi jeszcze wykonać: lipidogram (cholesterol całkowity, HDL i LDL), krzywą cukrową 3 punktową, hemoglobinę glikolizowaną HBA1C, próby wątrobowe. Te badania zostały mi zlecone ze względu na to, że zażywam Metformax oraz wcześniej miałam przekroczone próby wątrobowe. Dr Cholewa kazał odstawić Metformax na 7 dni i wtedy wykonać krzywą cukrową. Niestety wyniki były podwyższone, z prób wątrobowych także dlatego też kazał się udać do gastrologa lub hepatologa. Gastrolog zbadał w USG wątrobę i uznał, że nie jest stłuszczona, w związku z tym nie ma przeciwwskazań do dalszego leczenia hormonalnego. Lekarz zalecił suplementację: Miositogyn 2x1 saszetka, wit. E 400 mg, wit. C 500 mg, metformax 3x1000 (dawka ustalona przez endokrynologa).
Mąż ze względu na obniżone parametry nasienia musiał wykonać fragmentację chromatyny. W kontekście badania nasienia „chromatyna plemnikowa” to nazwa badania pozwalającego na ocenę genetycznej jakości plemników (ilości plemników z defektami DNA w jądrach komórkowych). Jakości genetycznej nie da się ocenić pod mikroskopem w preparacie bezpośrednim, dlatego samo badanie ogólne nasienia nie pozwala wnioskować na temat prawidłowości materiału genetycznego w plemnikach. Często jest tak, że nieprawidłowe wyniki badania nasienia (szczególnie obniżona morfologia albo ruchliwość) skłaniają do wykonania badania chromatyny plemnikowej, jako badania sprawdzającego, czy przyczyną nieprawidłowości budowy i ruchliwości nie są zaburzenia genetyczne. Poza tym, do tego badania może też skłonić obecność dużej liczby leukocytów w nasieniu – leukocyty produkują wolne rodniki tlenu (tzw. ROS), które uszkadzają DNA. U mojego męża wcześniej została wykonana morfologia, badanie ogólne nasienia, posiew, test MAR. Test MAR (ang.: mixed antiglobulin reaction) służy do wykrywania przeciwciał przeciwplemnikowych w nasieniu. Jeśli przeciwciała te są obecne, to znajdują się one na powierzchni plemników. Test MAR może wykrywać zarówno przeciwciała klasy IgG i IgA (zależy to od zastosowanego zestawu). To, jakie przeciwciała były wykrywane powinno być zapisane na wyniku. Test ten można stosować rutynowo u wszystkich pacjentów lub też w przypadkach, kiedy podejrzewa się niepłodność o podłożu immunologicznym (słaba ruchliwość plemników, czy aglutynacja plemników odnotowane w ogólnym badaniu nasienia). * Mąż miał obniżoną ruchliwość oraz żywotność plemników i słabą morfologię, dlatego też przed inseminacją musiał zażywać preparat Profertil 2x1 tabl, wit. E 2x400 mg, wit. C 2x500 mg. Przyznam szczerze, że po 3 m-cach zażywania preparatów morfologia plemników A+B poprawiła się z 26% (norma od 32%) do 46% w dniu inseminacji. Dodatkowo mąż musiał wykonać także następujące badania z krwi:
- antygen powierzchniowy wirusa zapalenia wątroby typu B HBsAg;
- p/c przecie wirusowi zapalenia wątroby typu C HCV;
- p/c treponema pallidum VDRL;
- HIV combo;
Na szczęście mąż jest honorowym dawcą krwi, więc kiedy oddawał krew badania zostały mu zrobione za darmo ;-)
Moje wyniki andostendionu i testosteronu były podwyższone, ale lekarz nie miał przeciwskazań do inseminacji. Wyniki męża z fragmentacji chromatyny także były dobre. Zaczęłam stymulację CLO 1 tabletka od 2-6 dnia cyklu. Pierwsze dwa monitoringi nie pokazały żeby pęcherzyk dominujący miał urosnąć, ale lekarz zdecydował się zaczekać do 20 dnia cyklu. Pojechałam w sobotę na USG do Provity w Katowicach i tam cudownie pojawił się pęcherzyk 10 mm. Kolejny monitoring w środę pokazał pęcherzyk 20 mm. W czwartek rano podano mi zastrzyk z Pregnylu 2x500. W piątek odbyła się sama inseminacja.
Co to tak naprawdę jest ta inseminacja?
Inseminacja (unasienienie) polega na wprowadzeniu do organizmu matki odpowiednio przygotowanego nasienia partnera lub dawcy, za pomocą specjalnego cewnika (katetera). Dzięki tej metodzie plemniki omijają i barierę śluzu szyjkowego i unikają uszkodzenia przez znajdujące się w nim przeciwciała. W zależności od miejsca podania nasienia wyróżnia się 3 rodzaje inseminacji:
- dojajowodową (ang. fallopian sperm perfusion),
- domaciczną (IUI – ang. intrauterine insemination)
- doszyjkową (ICI – ang. intracervical insemination).
U mnie zastosowano właśnie inseminację domaciczną. W dniu inseminacji dawca nasienia (mąż w moim wypadku) ma ustaloną godzinę na oddanie próbki nasienia na miejscu w klinice. Po oddaniu próbki, dwie godziny później następuje sama inseminacja. Jest to zabieg nieinwazyjny, który trwa parę sekund tak naprawdę. Musiałam położyć się na fotelu ginekologicznym, lekarz wprowadził cewnik i podał nim spreparowane wcześniej nasienie męża- i to tyle. Nie kazano mi leżeć 20 min, nie kazano mi się oszczędzać- wręcz przeciwnie miałam żyć normalnie. Po inseminacji lekarz sprawdził jeszcze w USG czy pęcherzyk pękł. Nie było jeszcze płynu w zatoce Douglasa, ale podobno lepiej wykonywać inseminację na jeszcze nie pękniętym pęcherzyku. Ze względu na brak pęknięcia lekarz zalecił starać się jeszcze naturalnie przez 2 dni. Kolejny monitoring w poniedziałek potwierdził pęknięcie pęcherzyka.
Dwa tygodnie po inseminacji, dokładnie 26 maja, poszłam na betęHCG z krwi. Niestety inseminacja nie zaoowocowała fasolką :(
A teraz koszt, bo jak to niedawno przeczytałam "inseminacja to niewielki koszt". Podsumowując leki, wizyty (monitoringi) oraz sam koszt inseminacji kształtują się one następująco:
- koszt badań przed inseminacją (moje)- około 530,00 zł,
- fragmentacja chromatyny- 300,00 zł
- leki moje i męża- 300 złx3 m-ce przygotowania do inseminacji= 900,00 zł
- monitoringi- 2x80 zł +90 zł +80 zł= 330,00 zł
- zastrzyki z pregnylu- 15,00 zł
- inseminacja 700,00 zł
Łącznie: 2.775,00 zł
Nie liczę oczywiście dojazdu na każdy monitoring, a w jedną stronę mam 50-60 km. Mąż miał także darmowe badania w punkcie krwiodawstwa, ale generalnie chcąc przystąpić do inseminacji trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 3.000 zł.
źródło: http://badanie-nasienia.pl/o-plemnikach/chromatyna-plemnikowa/
źródło: http://badaniaprenatalne.pl/inseminacja/
niedziela, 11 czerwca 2017
Czary, modły i gadanie do pęcherzyków
W pewnym momencie kiedy starania o dziecko nie wychodzą zaczynamy poszukiwać nowych rozwiązań, które mogą nam pomóc. Sięgamy wtedy po zioła, okłady, jogę, modlimy się na potęgę czy rozmawiamy z naszymi jajnikami, żeby pojawiły się na nich pęcherzyki owulacyjne.
Przeszłam już zioła ojca Sroki, które piłam 3 cykle. Nie poskutkowały u mnie, ale wiem, że jest sporo kobiet, którym to się udało i dziś są szczęśliwymi matkami. Nie należę do osób bardzo wierzących, ale modlitwa zawsze przynosiła mi spokój i ukojenie, więc miałam już okresy bardziej i mniej "modlitewne"- generalnie jak się staram i mam cykle stymulowane mocno się modlę, a kiedy okazuje się, że się nie udało jak zwykle wątpię i przestaje się modlić.
Już nawet okadzano mnie dymem z kadzidła i wygłaszano jakieś formułki w języku arabskim żebym zaszła w ciążę i wyobraźcie sobie to też nie pomogło😋
Przyznaje się też, że gadam z moimi pęcherzykami- najpierw proszę je, żeby rosły, potem proszę, żeby pękały, a na końcu proszę, żeby się zapładniały. Nawet mąż po ostatniej inseminacji gadał do moich pęcherzyków i mówił, że kiedyś pojawi się tam mały Andrzejek, bo ciągle mnie denerwuje, że tak nazwie syna jeśli kiedyś mu go dam 😌
To wszystko wydaje się śmieszne, bo na ile może to pomóc w leczeniu? Otóż uważam, że może. Bo te sposoby czy też metody wpływają na stan naszego umysłu, a nie zajdzie się w ciąże jeśli umysł jest zajęty czarnymi myślami. Dlatego uważam, że jak najbardziej- odprawiajcie nad sobą czary, módlcie się i gadajcie z Waszymi pęcherzykami jeśli tylko WIERZYCIE, że właśnie to Wam pomoże i ukoi Wasze nerwy i smutki.
Przeszłam już zioła ojca Sroki, które piłam 3 cykle. Nie poskutkowały u mnie, ale wiem, że jest sporo kobiet, którym to się udało i dziś są szczęśliwymi matkami. Nie należę do osób bardzo wierzących, ale modlitwa zawsze przynosiła mi spokój i ukojenie, więc miałam już okresy bardziej i mniej "modlitewne"- generalnie jak się staram i mam cykle stymulowane mocno się modlę, a kiedy okazuje się, że się nie udało jak zwykle wątpię i przestaje się modlić.
Już nawet okadzano mnie dymem z kadzidła i wygłaszano jakieś formułki w języku arabskim żebym zaszła w ciążę i wyobraźcie sobie to też nie pomogło😋
Przyznaje się też, że gadam z moimi pęcherzykami- najpierw proszę je, żeby rosły, potem proszę, żeby pękały, a na końcu proszę, żeby się zapładniały. Nawet mąż po ostatniej inseminacji gadał do moich pęcherzyków i mówił, że kiedyś pojawi się tam mały Andrzejek, bo ciągle mnie denerwuje, że tak nazwie syna jeśli kiedyś mu go dam 😌
To wszystko wydaje się śmieszne, bo na ile może to pomóc w leczeniu? Otóż uważam, że może. Bo te sposoby czy też metody wpływają na stan naszego umysłu, a nie zajdzie się w ciąże jeśli umysł jest zajęty czarnymi myślami. Dlatego uważam, że jak najbardziej- odprawiajcie nad sobą czary, módlcie się i gadajcie z Waszymi pęcherzykami jeśli tylko WIERZYCIE, że właśnie to Wam pomoże i ukoi Wasze nerwy i smutki.
czwartek, 8 czerwca 2017
Moja droga od stymulacji do inseminacji
Skończyłam opowiadać historię na tym, że CLO cudownie jednak zaczęło działać i pojawiła się nowa nadzieja. Jednak dostałam jedno ciężkie dla mnie zadanie do spełnienia- schudnąć 10 kg... Już kiedyś schudłam, ale dzięki Meridi i nie skończyło się to dla mnie dobrze, bo odbiło się na moim zdrowiu. Zaczęłam walczyć z wagą dietą i ćwiczeniami. Wybrałam się też do endokrynologa na ponowne ustalenie dawki leku. Pani doktor zaleciła 3000 Metformaxu dziennie (3x1000). Waga zaczęła spadać, ale w ślimaczym tempie. Jednak udało się- w marcu 2016 udało się dobrnąć do 10 wyznaczonych kilogramów.
Pojechałam do Pani doktor- specjalistki w dziedzinie leczenia niepłodności z wynikami badań męża i moimi. Ustaliłyśmy, że stymulacja tak jak poprzednio na CLO- jedna tabletka. Minął pierwszy cykl- porażka... O 6.00 rano poleciałam z entuzjazmem na betaHCB, a o 9.00 dostałam miesiączki. Kolejne załamanie, ale nie poddałam się. Minął drugi cykl stymulowany w ten sam sposób. Znowu porażka... Trzeci cykl stymulowany CLO 2x1 tabletka plus zastrzyk z Ovitrelle- niestety też porażka. Usłyszałam od Pani doktor: zdaje sobie Pani sprawę z tego, że jeśli schudła by Pani jeszcze z 2 kg to się tutaj nie spotykamy na stymulacjach? Tylko fajnie się mówi jak zdrowa osoba zaczyna się odchudzać i ma super efekty... Pewnie większość z Was walczy też z nadwagą przy PCOS i wie doskonale jak frustrujące potrafi to być kiedy człowiek odmawia sobie prawie wszystkiego, ćwiczy, a po wejściu na wagę widzi jeszcze kg na "plus" zamiast spadek wagi...
Potem nastał czas kiedy postanowiłam odpocząć od tego wszystkiego, kochać się znowu na spontanie, jeździć na rowerze, napić się wina, skupić na budowaniu domu i rękodziele, które jest moją odskocznią. I tak sobie z mężem podreperowaliśmy psychikę, żeby nabrać nowych sił, optymizmu do dalszej walki.
W lutym trafiłam do dr Cholewy w Tychach- cudowny lekarz, spokojny, rzeczowy i bardzo skrupulatny, przyjmuje także w klinice Angelius Provita. Zlecił podstawowe wyniki hormonalne dla mnie oraz fragmentacje chromatyny męża. U mnie oczywiście standardowo przekroczony testosteron i androstendion, pierwszy raz poznałam także wyniki lipidogramu- delikatnie podwyższone trójglicerydy i cholesterol LDL, a za mało cholesterolu HDL- ale nad tym pracuje wprowadzając do diety np. awokado.
U męża wyniki potwierdziły obniżoną żywotność i ruchliwość, ale DNA było prawidłowe, więc dostał Profertil, witaminę C i witaminę E. Od razu padła propozycja ze strony dr- INSEMINACJA. Z moją obniżoną płodnością oraz wynikami męża zalecał tą opcję. Zgodziliśmy się bez wahania, wykonaliśmy niezbędne badania i w maju tego roku podeszłam do pierwszej inseminacji. Stymulacja znowu na CLO, cykl miał już stracony, ale w końcu 20 dnia pojawił się 10 mm pęcherzyk, potem jeszcze urósł i 27 dc miałam podany zastrzyk z Pregnylu, a 28 dc odbyła się inseminacja. Test z krwi wypadł akurat 26 maja... Niestety znowu negatywny. Bardzo to przeżyłam, tym bardziej, że był to dzień matki. Życzenia mojej mamie złożyłam z płaczem, potem przyszedł się jeszcze do mnie pobawić roczniak mojej siostry i już w ogóle się rozkleiłam... Ale dzięki mojej kochanej, poznanej na towsrodku.pl siostrzyczce Asi szybko zapomniałam o niepowodzeniach, zresetowałam głowę, naładowałam baterie i walczę dalej :) Szkoda, że wzajemne problemy i cierpienie postanowiło nas sobie Asiu na drodze, ale paradoksalnie cieszę się z tego bardzo, bo mam swoją bratnią duszę, która zawsze mnie wysłucha i pomoże! :*
Pojechałam do Pani doktor- specjalistki w dziedzinie leczenia niepłodności z wynikami badań męża i moimi. Ustaliłyśmy, że stymulacja tak jak poprzednio na CLO- jedna tabletka. Minął pierwszy cykl- porażka... O 6.00 rano poleciałam z entuzjazmem na betaHCB, a o 9.00 dostałam miesiączki. Kolejne załamanie, ale nie poddałam się. Minął drugi cykl stymulowany w ten sam sposób. Znowu porażka... Trzeci cykl stymulowany CLO 2x1 tabletka plus zastrzyk z Ovitrelle- niestety też porażka. Usłyszałam od Pani doktor: zdaje sobie Pani sprawę z tego, że jeśli schudła by Pani jeszcze z 2 kg to się tutaj nie spotykamy na stymulacjach? Tylko fajnie się mówi jak zdrowa osoba zaczyna się odchudzać i ma super efekty... Pewnie większość z Was walczy też z nadwagą przy PCOS i wie doskonale jak frustrujące potrafi to być kiedy człowiek odmawia sobie prawie wszystkiego, ćwiczy, a po wejściu na wagę widzi jeszcze kg na "plus" zamiast spadek wagi...
Potem nastał czas kiedy postanowiłam odpocząć od tego wszystkiego, kochać się znowu na spontanie, jeździć na rowerze, napić się wina, skupić na budowaniu domu i rękodziele, które jest moją odskocznią. I tak sobie z mężem podreperowaliśmy psychikę, żeby nabrać nowych sił, optymizmu do dalszej walki.
W lutym trafiłam do dr Cholewy w Tychach- cudowny lekarz, spokojny, rzeczowy i bardzo skrupulatny, przyjmuje także w klinice Angelius Provita. Zlecił podstawowe wyniki hormonalne dla mnie oraz fragmentacje chromatyny męża. U mnie oczywiście standardowo przekroczony testosteron i androstendion, pierwszy raz poznałam także wyniki lipidogramu- delikatnie podwyższone trójglicerydy i cholesterol LDL, a za mało cholesterolu HDL- ale nad tym pracuje wprowadzając do diety np. awokado.
U męża wyniki potwierdziły obniżoną żywotność i ruchliwość, ale DNA było prawidłowe, więc dostał Profertil, witaminę C i witaminę E. Od razu padła propozycja ze strony dr- INSEMINACJA. Z moją obniżoną płodnością oraz wynikami męża zalecał tą opcję. Zgodziliśmy się bez wahania, wykonaliśmy niezbędne badania i w maju tego roku podeszłam do pierwszej inseminacji. Stymulacja znowu na CLO, cykl miał już stracony, ale w końcu 20 dnia pojawił się 10 mm pęcherzyk, potem jeszcze urósł i 27 dc miałam podany zastrzyk z Pregnylu, a 28 dc odbyła się inseminacja. Test z krwi wypadł akurat 26 maja... Niestety znowu negatywny. Bardzo to przeżyłam, tym bardziej, że był to dzień matki. Życzenia mojej mamie złożyłam z płaczem, potem przyszedł się jeszcze do mnie pobawić roczniak mojej siostry i już w ogóle się rozkleiłam... Ale dzięki mojej kochanej, poznanej na towsrodku.pl siostrzyczce Asi szybko zapomniałam o niepowodzeniach, zresetowałam głowę, naładowałam baterie i walczę dalej :) Szkoda, że wzajemne problemy i cierpienie postanowiło nas sobie Asiu na drodze, ale paradoksalnie cieszę się z tego bardzo, bo mam swoją bratnią duszę, która zawsze mnie wysłucha i pomoże! :*
środa, 7 czerwca 2017
Suplementacja w PCOS
Zapewne każda z Was próbuje wspomóc swoją płodność poprzez suplementację. Co tak naprawdę jest niezbędne do suplementacji przy obniżonej płodności? Przebrnęłam przez kilka blogów o tematyce niepłodności i zebrałam wszystkie suplementy i zalecenia w jednym miejscu. Tylko błagam nie przeraźcie się długością posta, bo jest długiiiii ;-) Polecam czytać go do porannej bądź popołudniowej kawy. Dodatkowo porównałam dla Was popularne suplementy diety zawierające mio-inozytol. Mam nadzieję, że tabelka pomoże Wam wybrać ten właściwy. No to zaczynamy! :)
1.
Witamina
D- nazywana także słoneczną witaminą. Jej niedobór może zmniejszać szanse na
ciążę o połowę. Dlatego warto ją suplementować lub dostarczać z pożywienia-
oczywiście najlepiej po uprzednim zbadania jej poziomu. Witaminę D znajdziemy w
tłustych rabach morskich, wątrobie wołowej czy żółtkach jaj kurzych. Godzina
dziennie na słońcu także uzupełni nasze niedobory tej witaminy. Zaburzenia w
poziomie witaminy D mogą powodować nieprawidłowe zagnieżdżanie plemnika w
komórce jajowej, po zapłodnieniu witamina D ma swoją w rolę dojrzewaniu oocytu
i prawidłowym wszczepieniu się go w macicę oraz jej przygotowaniu na przyjęcie
dziecka. * Zrobiłam badanie na witaminę D i nie wyszło u mnie najgorzej, bo w
połowie zakresu referencyjnego. Jednak lekarz zalecił przy staraniach jako
suplementację dawkę 2000 j.
2.
Kwas
foliowy- to witamina z grupy B,
nazywana folacyną, witaminą M czy B9, która ściśle wiąże się z właściwym
przebiegiem ciąży oraz korzystnie wpływa na rozwój dziecka. Należy także do
wymienianych czynników wpływających bezpośrednio na płodność. Zaleca się jego
spożycie zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn starających się o potomstwo. Kwas
foliowy naturalnie występuje w warzywach liściastych (szpinak, sałata, kapusta,
brukselka), w fasoli, w grochu, drożdżach, awokado, orzechach, nasionach,
pełnych ziarnach zbóż, słoneczniku, pomidorach oraz pomarańczach (cytrusach).
Wzbogaca się nim także żywność, na przykład mąkę, makaron, płatki śniadaniowe
czy ryż. Jego źródło stanowią ponadto: jaja, sery, drożdże i wątroba.* Jest
sporo osób mających problem z metylację kwasu foliowego. Metylacją nazywany
jest proces przekazywania grupy metylowej (-CH3) pomiędzy molekułami. Grupa
metylowa jest przyłączana do enzymu, który pod jej wpływem ulega aktywacji
i pełni odpowiednią funkcję. Jednym z częściej badanych defektów,
powodujących zaburzenia metylacji, jest mutacja genu MTHFR zwanego reduktazą
metylenotetrahydrafolianową. MTHFR jest enzymem niezbędnym dla przetwarzania
aminokwasów oraz reakcji z udziałem kwasu foliowego, i to w każdej
komórce ciała. Dzięki niemu kwas foliowy i witamina B12 są zamieniane na
bardziej dostępne dla naszego organizmu. mutacje genu MTHFR powodują, że kwas
foliowy nie jest odpowiednio przekształcany, co skutkuje wysokim poziomem
homocysteiny. * Osoby z tą mutacją genu powinny zażywać kwas foliowy w
zmetylowanej wersji. Taką formę zawiera m.in. suplement diety Miovarian.
3.
Wapń- stabilizuje ciśnienie i zapewnia odpowiednią krzepliwość krwi. Jest pierwiastkiem niezbędnym przede wszystkim
do prawidłowego rozwoju kości i zębów dziecka. Kobietom, które pragną zajść w
ciążę zaleca się, aby w ich diecie znalazło się co najmniej 1000 mg wapnia dziennie. Najwięcej wapnia
jest w mleku i przetworach mlecznych (jogurt, maślanka, kefir, ser biały, ser
żółty). Sporo wapnia jest też w jajkach, rybach o jadalnym szkielecie, jarmużu,
brokułach, migdałach, orzechach, ziarnach sezamowych, figach suszonych, soi,
fasoli, grochu. *
4. Kwasy omega 3- DHA, czyli kwasy omega-3 są bardzo ważne dla
kobiety, która stara się zajść w ciążę. Trzymają w ryzach hormony, regulują
miesiączki i ułatwiają zapłodnienie. Dzienne zapotrzebowanie na kwasy omega-3
to 200-300 mg. Najbogatszym źródłem wielonienasyconych kwasów
tłuszczowych omega‒3 są: tłuste ryby
(makrela, śledź, łosoś, sardynki), pstrąg i wodorosty morskie. Jest ich sporo
również orzechach włoskich, pestkach dyni, migdałach, siemieniu lnianym, oleju
rzepakowym i lnianym.*
5.
Inozytol-
jest ważny dla prawidłowego funkcjonowania układów rozrodczych zarówno kobiety
i mężczyzny, dlatego potocznie bywa nazywany „witaminą płodności”. Jest on izomerem glukozy (zwanym również witaminą
B8). Inozytol występuje w dziewięciu postaciach izomerycznych, takich jak
biologicznie czynny m.in. mio-inozytol (MI). Badania kliniczne wykazały
skuteczność mio-inozytolu w leczeniu objawów zespołu policystycznych jajników
(PCOS). Zespół PCOS jest jednym z najczęstszych zaburzeń miesiączkowania oraz
niepłodności u kobiet (a także rozwoju: nadciśnienia tętniczego, cukrzycy typu
II oraz choroby sercowo-naczyniowej). Problem dotyczy około 4-12% kobiet w
wieku reprodukcyjnym. W schorzeniu tym częstym problemem jest insuloodporność,
która może prowadzić do otyłości i nadmiaru męskich hormonów (hirsutyzmu,
trądziku i łojotoku a nawet zmiany barwy głosu i sylwetki). Inozytol obniża
poziom insuliny i zmniejsza hiperandrogonemię, przywracając normalną owulację i
regularne cykle menstruacyjne. *
6.
NAC
(N-acetylo-cysteina)- odgrywa on ważną rolę w regeneracji organizmu, oraz
bierze udział w ochronie DNA komórek jajowych, zapobiegając ich uszkodzeniu
przez wolne rodniki. NAC pomaga w przypadku zespołu policystycznych jajników
(PCOS) poprzez obniżanie poziomu insuliny i testosteronu (powodując
zmniejszenie hirsutyzmu). Dzięki takiemu działaniu zwiększyła się regularność
miesiączek. Ponadto NAC pozytywnie wpływa na endometrium – stabilizuje jakość
błony śluzowej oraz ilość śluzu szyjkowego, który pełni istotną rolę z procesie
zapłodnienia.*
7.
Selen
i cynk- zjadając codziennie 3 orzechy brazylijskie zaspokajamy zapotrzebowanie
na nie. Selen i cynk są także bardzo ważne w suplementacji mężczyzn jeśli
występuje problem z nasieniem.
8.
Magnez- wiele kobiet z objawami PCOS wykazuje także skłonności do insulinooporności,
zespołu metabolicznego, chorób serca i innych problemów, takich jak cukrzyca
czy nawet udar mózgu. Niski poziom magnezu jest często związany jest z
cukrzycą, a część badań wykazuje, że magnez jako suplement diety może poprawić
wrażliwość na insulinę, a więc zminimalizować ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2 i
PCOS. Magnez ma także wpływ na poprawę poziomu glukozy we krwi i insuliny.
9.
Chrom- jest niezbędnym minerałem, który pomaga organizmowi regulować poziom
insuliny i cukru we krwi. Niektóre badania sugerują, że suplementacja chromu
może pomóc ludziom z cukrzycą obniżyć poziom glukozy we krwi. Chrom znajdziemy
w małżach, orzechach, daktylach, gruszkach czy krewetkach.*
10.
Koenzym
Q10- aby doszło do zapłodnienia, a następnie, zdrowej ciąży, konieczne są zdrowe komórki jajowe i plemniki.
Jeżeli tak nie jest, szanse na ciążę są małe. Jeśli nawet dochodzi do
zapłodnienia, komórki nowopowstałego zarodka nie dzielą się prawidłowo, a to
grozi poronieniem. Jeżeli chcesz
poprawić jakość komórek jajowych, lub jakość nasienia, albo jeśli masz
ponad 35 lat i starasz się o dziecko możesz znacznie zwiększyć swoje szanse na
zdrowe potomstwo stosując koenzym Q10,
a konkretnie, jego aktywną formę: ubichinol.
*
11.
Witamina
B12- często kobiety chore na PCOS przyjmują także leki zawierające metforminę.
Metformina wypłukuje z organizmu witaminę B12. Niedostatek tej witaminy może
prowadzić do zaburzeń owulacji i problemów z implantacją zarodka. Niedobory
witaminy B u kobiet mogą niekorzystnie
wpływać na jakość oocytów i
zmniejszać sukces procedury wspomaganego rozrodu, takich jak IVF /ICSI.
Witamina B12 jest niezbędna do wytwarzania
wszystkich komórek w organizmie. Jej niedobór w diecie przyszłych matek może być przyczyną niepłodności i
nawracających poronień.*
12.
Witamina
E i C- razem stanowią źródło antyoksydantów. Witamina E zwana „witaminą młodości”,
uczestniczy w ochronie krwinek czerwonych, ekspresji genów, przekazywaniu
sygnałów nerwowych oraz w procesach
rozrodczych. Wpływa na prawidłowe funkcjonowanie jajników. Udowodniono, że niskie stężenie witaminy E jest związane z zaburzeniami owulacji u kobiet. Witamina C poprawia poziom
hormonów i zwiększa płodność u kobiet z defektem
w fazie lutealnej. Kwas askorbinowy (witamina C) i inne substancje
przeciwutleniające zapobiegają stresowi oksydacyjnemu i wytwarzaniu wolnych
rodników, które mają wpływ na produkcję progesteronu.*
Porównanie popularnych suplementów zawierających mio-inozytol
Preparat
|
Mio-inozytol/
inozytol |
Kwas
foliowy
|
Witamina
B12
|
N-acetylo-cysteina
|
Foliany
(zmetylowany kwas foliowy)
|
Witamina
D
|
Witamina
B6
|
Kwas
pantotenowy
|
Inofolic
|
X
|
X
|
||||||
Inofem
|
X
|
X
|
||||||
Symfolic
|
X
|
X
|
||||||
Miovarian
|
X
|
X
|
X
|
|||||
Miositogyn
|
X
|
X
|
X
|
X
|
||||
Ovarin
|
X
|
X
|
X
|
X
|
X
|
X
|
Oczywiście mio-inozytol można przyjmować także w czystej postaci posiłkując się dodatkowo kwasem foliowym, ale saszetki jak np. Miositogyn mają dodatkowo NAC i witaminę B12, więc nie musimy już "łykać" dodatkowych tabletek. Najlepiej byłoby dostarczać niezbędnych witamin z pożywienia, jednak często nie jesteśmy w stanie dostarczyć ich w ten sposób w odpowiedniej dawce lub po obróbce termicznej witaminy z pożywienia giną.
Moja obecna suplementacja wygląda tak:
1. Miositogyn- 2x 1 saszetka
2. Witamina C- 1000 mg
3. Witamina E- 400 mg
4. Koenzym Q10- 1 tabl.
5. Witamina B12 forte- 1 tabl.
6. Witamina D3- 2000 j.
Oprócz tego 3x dziennie Metformax 1000
A jak wygląda Wasza suplementacja? Zostawcie po sobie jakiś znak, że przeczytaliście- będę bardzo wdzięczna i będzie mi z tego powodu szalenie miło :)
Moja obecna suplementacja wygląda tak:
1. Miositogyn- 2x 1 saszetka
2. Witamina C- 1000 mg
3. Witamina E- 400 mg
4. Koenzym Q10- 1 tabl.
5. Witamina B12 forte- 1 tabl.
6. Witamina D3- 2000 j.
Oprócz tego 3x dziennie Metformax 1000
A jak wygląda Wasza suplementacja? Zostawcie po sobie jakiś znak, że przeczytaliście- będę bardzo wdzięczna i będzie mi z tego powodu szalenie miło :)
*
źródło: http://www.chcemybycrodzicami.pl/krolowa-plodnosci-witamina-d/
*
źródło: http://ovufriend.pl/artykul/kwas-foliowy-wplyw-na-plodnosc-i-rozwoj-plodu,31.html
*
źródło: http://biotechnologia.pl/biotechnologia/artykuly/krotka-historia-o-metylacji-dlaczego-jest-tak-istotna-dla-zdrowia,16539
*
źródło: http://babyonline.pl/wapn-wspomaga-plodnosc-kobiety-i-ulatwia-zajscie-w-ciaze,dieta-artykul,18901,r1p1.html
*
źródło: http://babyonline.pl/kwasy-omega-3-na-lepsza-plodnosc-kobiety,dieta-artykul,18900,r1p1.html
*
źródło: https://fertinea.pl/wplyw-inozytolu-na-plodnosc
*
źródło: https://fertinea.pl/post.php?id=57
*
źródło: http://www.chcemybycrodzicami.pl/6-sposobow-naturalnego-leczenia-pcos/
*
źródło: http://www.jestemplodna.pl/jak-poprawic-jakosc-komorek-jajowych-jakosc-nasienia/
*
źródło: http://www.towsrodku.pl/home/witaminy-na-plodnosc/ -
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)










