środa, 13 grudnia 2017

Laparoskopia z oceną drożności jajowodów, histeroskopia oraz kauteryzacja jajnikow- jak to wyglądało

Hej kochane staraczki :-) Czy ktoś tu jeszcze zagląda? Bardzo długo nie pisałam bo nie wydarzyło się u nas nic nowego- no może za wyjątkiem naturalnej owulacji, którą miałam w październiku na wizycie przed zabiegiem, ale nie zaszlam w ciążę.

27 listopada w szpitalu Angelius Provita w Katowicach miałam zabieg laparoskopii z oceną drożności jajowodów, histeroskopie oraz kauteryzację jajników. Początkowo miałam mieć nakłuwany tylko prawy jajnik, ale jednak lekarz zadecydował o nakłuciu obu jajników. Przed zabiegiem musiałam zrobić następujące badania:
- morfologia,
- jonogram,
- grupa krwi,
- INR,
- APTT,
- glukoza na czczo że względu na to, że przyjmuję metformine. Z tymi wynikami badań 21 listopada musiałam udać się na wizytę u anestezjologa. Na wizycie lekarz zadał rutynowe pytania: choroby, leki, uczulenia, przebyte zabiegi, waga, wzrost. Po wizycie musiałam udać się do recepcji oddziału szpitalnego i tam Pani pielęgniarka przekazała mi, o której mam się stawić na zabieg i co ze sobą zabrać.

W poniedziałek 27 listopada musiałam stawić się na 7.30 na zabieg. Zabrałam ze sobą: piżamę, kapcie, ręcznik, wodę niegazowaną 1.5 l, podpaski. Do zabiegu kazano mi zdjąć paznokcie żelowe i miałam być bez makijażu. Po przybyciu na oddział szpitalny pielęgniarka zarejestrowała mnie, zaprowadziła do sali i wręczyła mi jednorazową koszulę do zabiegu. Po jakiś 20 minutach zostałam poproszona do zabiegówki, gdzie zostałam poinformowana o przebiegu zabiegu, upoważniłam konkretną osobę do odbioru dokumentacji medycznej, zbadali mi ciśnienie i poziom glukozy oraz założyli mi wenflon. Mniej więcej około godz. 9.00 jechałam już na zabieg.

Samo przygotowanie do zabiegu polegało na tym, że lekarz przeprowadzał ze mną rozmowę, potem przewieźli mnie w łóżku na salę operacyjną, a następnie musiałam się położyć na czymś co przypominało kozetkę w połączeniu z fotelem ginekologicznym. Lekarze anestezjolodzy podali mi gaz i szybko zasnęłam. Po przebudzeniu się pamiętam tylko, że usłyszałam, że już po, a ja zdziwiona zapytałam: ale jak to po? to nie dopiero przed? ;-)

Przewieźli mnie znowu na salę, podali kroplówkę i odpoczywałam. Po około 4 godzinach od zabiegu mogłam się napić wody, dostałam ciepłą herbatę do picia oraz 3 sucharki. Po zjedzeniu tego jakże pożywnego posiłku mogłam pójść do toalety zrobić siku. Same rany po szyciu- a było ich 3, z tego jedna największa w pępku oraz dwie po bokach brzucha na wysokości jajników- lekko pobolewały, oddawanie moczu także lekko bolało, dodatkowo po zabiegu pojawia się plamienie. Lekarz uprzedził o tym, u mnie takie plamienie utrzymywało się przez 4-5 dni, czasem nawet przybierało na mocy i przeradzało się w coś jakby krwawienie miesięczne. Pytałam o to lekarza i wyjaśnił mi, że po kauteryzacji jajników często jest tak, że hormony na skutek przebicia zalegających na nich pęcherzyków "zrzucają" hormony, a ich spadek może wywołać delikatne krwawienie.

Rany pozabiegowe musiałam codziennie przemywać oraz do tygodnia zakładać codziennie rano nowy opatrunek. Po 8 dniach od zabiegu lekarz usunął szwy, pozostały jedynie szwy w pępku, ponieważ założone one były z rozpuszczalnej nitki.

Jeśli chodzi o czas pobytu w szpitalu to wyszłam po zabiegu tego samego dnia, około 20.30. Lekarz mówił, że mogę zostać dłużej, ale dla mnie nie było sensu- nie wymiotowałam, normalnie spacerowałam po sali, a powrót do domu zajął mi samochodem około 45 minut, więc było to do zniesienia.

Na szczęście histeroskopia nie wykazała żadnych polipów, guzów ani mięśniaków. Oba jajowody są drożne z dobrym ujściem, a endometrium miało prawidłową grubość jak na 10 dzień cyklu naturalnego. Kamień z serca, że nie ma przynajmniej komplikacji i kwestia uporania się z PCOS oraz poziomem glukozy i insuliny.

Podczas wizyty kontrolnej po zabiegu lekarz usunął szwy z dwóch ran oraz zrobił USG dopochwowe. Jaka była moja radość kiedy okazało się, że już 18 dnia cyklu pojawił się pęcherzyk o wielkości 18-19 mm na prawym jajniku! Najpierw po przeczytaniu kartki informacyjnej myślałam, że trzeba wstrzymać się od współżycia przez 30 dni od zabiegu, ale lekarz kazał się starać przez kolejne 4 dni, pod warunkiem oczywiście, że nie będę odczuwać dyskomfortu. Współżyliśmy z mężem w zalecanym czasie. Pierwszy raz użyłam żelu Conceive Plus, który złagodził troszkę odczucie dyskomfortu i fajnie nawilżył pochwę, więc naprawdę nic nie bolało :) Teraz pozostaje czekać czy się udało. Przez 12 dni od 11.12. biorę 2x1 tabl Duphastonu, ponieważ lekarz woli uniknąć tworzenia się torbieli. Około 22.12. będę musiała zrobić test. Już dostaję ciarek na samą myśl o tym, ponieważ tzw. "sikańce" traktuję jak zło konieczne i najczęściej wywołują u mnie płacz. Dodatkowo okres świąteczny się zbliża, także boję się troszkę, że znowu nic z tego nie wyszło i negatywny test rozbije mnie totalnie...

Pocieszam się jednak tym, że wspaniałe kobiety, które starały  się mniej więcej tyle ile ja niedawno oznajmiły mi, że są w ciąży! Naprawdę szczerze ucieszyłam się z tego powodu- po pierwsze w końcu dorosłam od jakiegoś roku do tego, że ciąże znajomych czy rodziny nie wywołują u mnie depresji, a po drugie wiem, jak ciężka droga za tymi kobietami, ile wylanych łez za nimi, ile nieudanych prób, zabiegów, podejść do in vitro itp. Dlatego, chociaż ja nie mogę na razie płakać ze szczęścia, że nam się udało, naprawdę z całego serca gratuluję im i mocno kibicuję, bo takie historie pokazują mi, że warto walczyć- pomimo nieudanych inseminacji czy in vitro.

Tak sobie myślę kochane- może chciałybyście post przed Świętami z fajnymi książkami, które pomogą Wam psychicznie w tym często trudnym dla Was czasie? :)

1 komentarz:

  1. Hej Kochana��dziękuję za ten wpis...właśnie w poniedziałek się wybieram...i trochę mam stresa���� długo byłaś na l-4? I jak udało się w końcu doczekać dzidzi?:-)

    OdpowiedzUsuń