Wczoraj poszłam na badania i zrobiłam beta HCG. Kolejny raz cały dzień siedziałam z nadzieją, że się udało, sprawdzałam piersi czy aby nadal bolą, interpretowałam bóle podbrzusza czy zwiastują nadchodzący okres, czy może to jednak bardziej mrowiące bóle zwiastujące, że się udało...
Tuż przed godziną 16.30 na maila otrzymałam wyniki badania. Beta HCG <0.100. Na początku było normalnie: pomyślałam spoko, tak się nastawiałam. Podjechała po mnie moja wspaniała sis, bo umówiłyśmy się na wspólne pieczenie ciasteczek świątecznych. Asia była przekonana, że nam się tym razem udało. Ta jej siła pomogła mi znieść czas oczekiwania na wyniki. Przy okazji zbadałam także homocysteinę, progesteron, wit. B12 oraz kwas foliowy. Razem z wynikiem bety dostałam także progesteron. Brałam przez 9 dni 2x1 tabletkę Duphastonu, a wczorajszy dzień był prawdopodobnie 12 dniem po owulacji. Wynik progesteronu- 3.74 przy normach dla fazy lutealnej 1.83-23.90. Jestem wściekła! Poprosiłam jakieś 1.5 roku temu o zmianę luteiny dopochwowej na duphaston, ponieważ zaczęły się u mnie upławy i swędzenie. Żaden z lekarzy, do których chodziłam nie kazał mi badań progesteronu, wczorajsze badanie zrobiłam "na własną rękę". Wyniki wysłałam do mojego ginekologa. Odpisał mi, że będziemy musieli zmienić Duphaston na Luteinę dopochwową 2x1 tabl. Oczywiście w mojej głowie od razu pojawiło się pytanie: a jeśli to zadecydowało, że dwie inseminacje się nie udały?
Kryzys przyszedł wieczorem, kiedy wróciłam do domu. Podzieliłam się z mężem informacją, na którą padła jego odpowiedź: TRUDNO. To jego "przejęcie" rozbiło mnie jeszcze bardziej. Zamknęłam się w łazience i płakałam, tak jak dawno nie płakałam. Z bezsilności, ze złości, że pacjent musi wyjść przed szereg, żeby lekarz go (brzydko mówiąc) nie olał i beznadziejności, że znowu zawiodłam, bo tak zawsze się czuję kiedy na teście pojawia się jedna kreska lub dostaję wynik beta HCG <0.100. Oliwy do ognia dolały jeszcze reklamy w stylu: zrealizujesz swoje największe marzenia świąteczne itp.
Dziś mam oczy spuchnięte, przyklejony sztuczny uśmiech do twarzy i myślę tylko nad tym co jeszcze mogę zrobić, żeby sobie pomóc. Łykam milion tabletek dziennie, a wydaje się, że to też niewiele pomaga. Zamówiłam dzisiaj Dong Quai i niepokalanek. Nowy cykl zaczynam z ziołami ojca Sroki oraz wspomnianymi "wspomagaczami". Do tego wit. E, C, D3 2000 j., magnez+B6, miovarian, palma sabałowa, Metformax 3x1000, koenzymQ10- także jak widzicie mało tego nie jest. Nie mam jeszcze wyników z pozostałych badań. Kwas foliowy badałam 2 lata temu, nie było w jakimś rewelacyjnym poziomie, bo przy normach od 3 do 24 wynosił 9, ale po tym wyniku zaczęłam pić Miovarian- jak już kiedyś wspomniałam ten suplement zawiera zmetylowaną wersję kwasu foliowego. Zobaczę też jak wypadnie wit. B12, bo one jest "wypłukiwana" z organizmu podczas przyjmowania metforminy, a ja leki na cukrzycę biorę już prawie 9 lat i to w wysokich dawkach. Wprawdzie B12 zawarte jest w Miovarinie, ale obawiam się, że dawka będzie za mała.
Dam Wam znać jak wypadły kolejne badania. 10 stycznia mam wizytę u innego lekarza, bo mam wrażenie, że obecny ginekolog nie ma na mnie pomysłu, a nie chcę tracić cykli po laparoskopii. Druga sprawa jest taka, że nie wiem na ile wystarczy mi jeszcze sił do starań. Czuję, że z każdą nową nadzieją umiera ona szybciej niż się pojawia i niedługo trzeba będzie zacząć zbierać na in vitro, bo chyba w ten sposób się to u nas skończy. Pozdrawiam Was kochane i niedługo do Was wracam z nowymi wynikami badań i przemyśleniami.
Płodność to taka sucz, która spędza mi sen z powiek. Blog będzie poświęcony płodności, bezpłodności, niepłodności i emocjom im towarzyszącym z perspektywy PCOwiczki, bo właśnie nią jestem.
czwartek, 21 grudnia 2017
niedziela, 17 grudnia 2017
Książki, które pomagają przetrwać niepłodność
Zostało raptem parę dni do Świąt. Zdaję sobie sprawę jak bardzo jest to dla Was ciężki czas. Niektóre z Was (w tym także ja) mniej więcej w tym czasie będą testować i nadejdzie chwila prawdy- czy tym razem dostaniecie gwiazdkę z nieba czy kolejny raz testowanie zakończy się gorzkimi łzami. Część z Was ma przykre wspomnienia, bo akurat siostra/kuzynka była w ciąży, a Wam kolejny raz się nie udało, pomimo tych wszystkich życzeń w stylu: "no i żeby w końcu się Wam z dzidzią udało!". Wiem, że są też wśród Was dzielne anioły, które straciły swój mały cud akurat w świątecznym czasie i teraz co roku okres świąteczny jedynie z tym bólem im się kojarzy.
Uwielbiam czytać książki. Kiedy tylko mam chwilę biorę książkę, którą mam pod ręką. Każdego roku tworzę sobie listę książek do przeczytania. Jeszcze parę dni i będę zaczynać tworzyć moją listę na 2018 rok.
Wybieram także- pewnie za sprawą podświadomości- książki dotykające tematyki niepłodności. Dziś chciałabym Wam kilka polecić, bo może właśnie dobra lektura, która dotyczy Waszych problemów, pragnień i smutków, pomoże Wam w przetrwaniu tego ciężkiego czasu.
Jako pierwszą polecam książkę "Rzeczy, które czynimy z miłości". Jest to historia trzech sióstr, z pochodzenia Włoszek, które prowadzą wspólną restaurację ze swoją mamą. Ich ojciec niedawno zmarł i pozostawił im restaurację, która w pewnym sensie jest symbolem ich zjednoczenia. Każda różna, każda piękna, każda waleczna. Angie jest przebojowa, planuje swoje życie od A do Z i pnie się po drabinie kariery. Ma cudownego męża, wspaniałą pracę i stać ich na wszystko. Brakuje tylko tego jednego- dziecka. Idealnie urządzony pokoik wciąż stoi pusty, a małżeństwo Angeli i jej męża rozpada się z powodu niedomówień, z powodu niewykrzyczanego bólu i dążenia po trupach do celu. Para przechodzi także przez nieudaną adopcję. Któregoś dnia Angie, która jest już po rozwodzie, postanawia wrócić do swojego rodzinnego miasta i pomóc mamie w zajmowaniu się restauracją. Przypadkowo poznaje pewną nastolatkę- skromną, ładną dziewczynę, która jest bardzo ambitna i swoją ciężką pracą pragnie zapracować na to, aby dostać się na studia. Życie obu kobiet zmienia się diametralnie, kiedy okazuje się, że dziewczyna zachodzi w ciąże i cały jej plan dostania się na wymarzony uniwersytet lega w gruzach. Dodatkowo mama dziewczyny zostawia ją i wyjeżdża z poznanym nieco wcześniej mężczyzną, a chłopak nastolatki nie potrafi poświęcić swojej młodości oraz studiów, aby stworzyć z nią rodzinę.
Historia w piękny sposób pokazuje jak ciężkie są dla Angie święta i uroczystości rodzinne, ponieważ jej dwie siostry mają po kilkoro dzieci, ona sama pochodzi z bardzo rodzinnego domu i pomimo tego, że ma wspaniałego, kochającego mężczyznę, skupia się głównie na pragnieniu posiadaniu dziecka. Z jednej strony Angie, która wydaje się byłaby idealną matką, z drugiej strony nastolatka, która dopiero staje się kobietą, postawiona przed najtrudniejszą w życiu decyzją- czy zaprzepaścić wszystkie swoje dotychczasowe marzenia, po to, aby zostać matką. Będziecie zaskoczone jak historia się zakończy i jak potoczą się losy wszystkich bohaterów :)
Kolejną książką, która bardzo pomogła mi w okresie, kiedy mój cykl z CLO okazał się totalną klapą był "Kolor herbaty". Gracie i Pete są młodym małżeństwem. Któregoś dnia Pete dostaje propozycję pracy, z której nie może zrezygnować i para musi przeprowadzić się z Londynu na małą wyspę Makau. Dla Gracie jest to ciężki okres, ponieważ czuje się tam wyobcowana, nie pracuje, nie ma znajomych. Na dodatek od swojego lekarza usłyszała, że nie będzie mogła mieć dzieci. Jej organizm przeszedł przedwczesną menopauzę i nie jest w stanie zajść w ciążę, jest już za późno.Ta informacja wstrząsa także mocno jej mężem. Para nie potrafi ze sobą szczerze porozmawiać na ten temat i z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie odsuwa. Gracie przyjęła taktykę Chowam się, przesypiam życie, robię wszystko, aby świat o mnie zapomniał. Któregoś dnia, na skutek spaceru, Gracie wpada na pomysł, że otworzy swoją własną kawiarnię- będzie w niej podawać pyszną kawę i piec makaroniki o różnych smakach. Od tego momentu jej życie całkowicie się zmienia, a decyzja staje się tak naprawdę milowym krokiem. Gracie rzuca się w wir pracy, a smutek dotyczący niemożności posiadania dziecka upycha głęboko w sercu. Kawiarnia staje się miejscem jednoczącym kobiety z lokalnej społeczności oraz imigrantki takie jak Gracie. Kawiarnia staje się jednak także murem pomiędzy Gracie a jej mężem. Poznajemy także specyficzną relację Gracie z jej matką, która zostaje ukazana poprzez przytaczanie listów. Kawiarnia Gracie tak dobrze prosperuje, że kobieta postanawia zatrudnić młodą mieszkankę Makau. Z biegiem czasu okazuje się, że kobieta jest w ciąży, którą starała się ukryć ze względu na trudną sytuację. Ten moment staje się momentem zwrotnym w życiu Gracie. Kobieta stara się za wszelką cenę pomóc młodej dziewczynie. Historia kończy się bardzo zaskakująco. Nie zdradzę Wam tego dokładnie, bo nie będzie frajdy z czytania, ale powiem tylko tyle, że Gracie nie zostaje dla noworodka ciocią :)
Pamiętam, że po moich 3 nieudanych cyklach z CLO było mi bardzo ciężko. Sięgnęłam wtedy po książkę Reginy Brett "Jesteś cudem". Pomogła mi ona bardzo. Napisała ją wspaniała kobieta, która sama zmagała się z rakiem. Jest to 50 lekcji, które pokazują nam jakim cudem jesteśmy jako ludzie. Autorka przytacza historię osób, które miały poważne problemy w swoim życiu i bardzo się z nim zagubiły. Dzięki tej książce dotarło do mnie, że mój problem, czyli niepłodność, nie jest największym złem koniecznym, że może zmagam się z nią z jakiegoś powodu, może po to, żeby być silniejsza w życiu, może po to, żeby przekonać się czy przetrwamy ją z mężem. Z drugiej strony zrozumiałam, że mój problem w porównaniu z rakiem czy klęskami żywiołowymi to tylko przysłowiowy pikuś. Autorka sama działa w różnych instytucjach, które zajmują się pomocą potrzebującym i dzięki niej zrozumiałam jak wiele radości może nam w życiu dać pomaganie innym. Polecam książkę przede wszystkim tym z Was, które nie potrafią ostatnio odnaleźć radości w życiu i czują się gorszymi kobietami, bo nie mogą zostać matkami.
Jako ostatnią książkę chciałam Wam polecić cudowną, ciepłą historię, typowo świąteczną. "Anioł do wynajęcia" to opowieść o nastolatce, Michalinie, która była bardzo związana ze swoją babcią, która praktycznie ją wychowała. Czas świąteczny jest dla niej ciężkim okresem, ponieważ wiąże się głównie ze wspomnieniami dotyczącymi babci. Jej ojciec ma nową żonę oraz syna (przyrodniego brata Michaliny). Dziewczyna ze względu na swoją macochę postanawia uciec z domu. Jej decyzję spowodowała także wiadomość o tym, że jest w ciąży. Akcja powieści rozpoczyna się ostatniego dnia listopada. Samotna Michalina we wnętrzu pustego kościoła prosi Boga o anioła do wynajęcia. Tego samego dnia cudu zażądała wiekowa (a przy tym władcza i trochę zrzędliwa) Nela. I co? I na kościelnych schodach spotkały siebie nawzajem. Ale nie tylko: przechodził tamtędy ktoś jeszcze. Ktoś, kto niebawem miał odegrać ważną rolę w ich życiu. Michalina poznaje jeszcze przypadkowo kolejną wspaniałą kobietę, która z dobroci serca zaprasza ją na kubek gorącej herbaty oraz ofiarowuje jej swoją nowiuśką kurtkę, żeby pomogła jej przetrwać zimowe dni. Życie Michaliny zaczyna się toczyć w całkowicie odmienny niż sobie wyobrażała sposób. Nela staje się dla niej zarówno matką jak i babcią, a poznany przypadkowo młodzieniec z dnia na dzień zakochuje się w Michalinie coraz bardziej. Magia świąt? Zdecydowanie :)
Historia Michaliny pokazała mi, że czasami życie przynosi niespodzianki, a z pozoru patowa sytuacja może przynieść cudowną niespodziankę. Warto walczyć, warto marzyć, warto się nie poddawać. Michalina od życia nie spodziewała się już niczego dobrego, a los zesłał jej osobistych aniołów, którzy okazali jej miłość, serdeczność oraz pomoc. Gorąco polecam Wam tą historię przed świętami. U mnie wycisnęła one łzy, ale były to łzy szczęścia. W tym roku przed świętami mam zamiar przeczytać kolejną powieść tej autorki- "Serce z piernika". Dam Wam znać jak moje wrażenia :)
Chciałam Wam kochane staraczki życzyć, żeby ten świąteczny czas przyniósł Wam spokój ducha, miłość bliskich i nadzieję, którą zaszczepi w Waszych sercach nowonarodzony Chrystus. Życzę siły i wiary w to, że te bądź przyszłe święta ześlą Wam upragnioną gwiazdkę z nieba w postaci fasolki :*
Uwielbiam czytać książki. Kiedy tylko mam chwilę biorę książkę, którą mam pod ręką. Każdego roku tworzę sobie listę książek do przeczytania. Jeszcze parę dni i będę zaczynać tworzyć moją listę na 2018 rok.
Wybieram także- pewnie za sprawą podświadomości- książki dotykające tematyki niepłodności. Dziś chciałabym Wam kilka polecić, bo może właśnie dobra lektura, która dotyczy Waszych problemów, pragnień i smutków, pomoże Wam w przetrwaniu tego ciężkiego czasu.
Jako pierwszą polecam książkę "Rzeczy, które czynimy z miłości". Jest to historia trzech sióstr, z pochodzenia Włoszek, które prowadzą wspólną restaurację ze swoją mamą. Ich ojciec niedawno zmarł i pozostawił im restaurację, która w pewnym sensie jest symbolem ich zjednoczenia. Każda różna, każda piękna, każda waleczna. Angie jest przebojowa, planuje swoje życie od A do Z i pnie się po drabinie kariery. Ma cudownego męża, wspaniałą pracę i stać ich na wszystko. Brakuje tylko tego jednego- dziecka. Idealnie urządzony pokoik wciąż stoi pusty, a małżeństwo Angeli i jej męża rozpada się z powodu niedomówień, z powodu niewykrzyczanego bólu i dążenia po trupach do celu. Para przechodzi także przez nieudaną adopcję. Któregoś dnia Angie, która jest już po rozwodzie, postanawia wrócić do swojego rodzinnego miasta i pomóc mamie w zajmowaniu się restauracją. Przypadkowo poznaje pewną nastolatkę- skromną, ładną dziewczynę, która jest bardzo ambitna i swoją ciężką pracą pragnie zapracować na to, aby dostać się na studia. Życie obu kobiet zmienia się diametralnie, kiedy okazuje się, że dziewczyna zachodzi w ciąże i cały jej plan dostania się na wymarzony uniwersytet lega w gruzach. Dodatkowo mama dziewczyny zostawia ją i wyjeżdża z poznanym nieco wcześniej mężczyzną, a chłopak nastolatki nie potrafi poświęcić swojej młodości oraz studiów, aby stworzyć z nią rodzinę.
Historia w piękny sposób pokazuje jak ciężkie są dla Angie święta i uroczystości rodzinne, ponieważ jej dwie siostry mają po kilkoro dzieci, ona sama pochodzi z bardzo rodzinnego domu i pomimo tego, że ma wspaniałego, kochającego mężczyznę, skupia się głównie na pragnieniu posiadaniu dziecka. Z jednej strony Angie, która wydaje się byłaby idealną matką, z drugiej strony nastolatka, która dopiero staje się kobietą, postawiona przed najtrudniejszą w życiu decyzją- czy zaprzepaścić wszystkie swoje dotychczasowe marzenia, po to, aby zostać matką. Będziecie zaskoczone jak historia się zakończy i jak potoczą się losy wszystkich bohaterów :)
Kolejną książką, która bardzo pomogła mi w okresie, kiedy mój cykl z CLO okazał się totalną klapą był "Kolor herbaty". Gracie i Pete są młodym małżeństwem. Któregoś dnia Pete dostaje propozycję pracy, z której nie może zrezygnować i para musi przeprowadzić się z Londynu na małą wyspę Makau. Dla Gracie jest to ciężki okres, ponieważ czuje się tam wyobcowana, nie pracuje, nie ma znajomych. Na dodatek od swojego lekarza usłyszała, że nie będzie mogła mieć dzieci. Jej organizm przeszedł przedwczesną menopauzę i nie jest w stanie zajść w ciążę, jest już za późno.Ta informacja wstrząsa także mocno jej mężem. Para nie potrafi ze sobą szczerze porozmawiać na ten temat i z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie odsuwa. Gracie przyjęła taktykę Chowam się, przesypiam życie, robię wszystko, aby świat o mnie zapomniał. Któregoś dnia, na skutek spaceru, Gracie wpada na pomysł, że otworzy swoją własną kawiarnię- będzie w niej podawać pyszną kawę i piec makaroniki o różnych smakach. Od tego momentu jej życie całkowicie się zmienia, a decyzja staje się tak naprawdę milowym krokiem. Gracie rzuca się w wir pracy, a smutek dotyczący niemożności posiadania dziecka upycha głęboko w sercu. Kawiarnia staje się miejscem jednoczącym kobiety z lokalnej społeczności oraz imigrantki takie jak Gracie. Kawiarnia staje się jednak także murem pomiędzy Gracie a jej mężem. Poznajemy także specyficzną relację Gracie z jej matką, która zostaje ukazana poprzez przytaczanie listów. Kawiarnia Gracie tak dobrze prosperuje, że kobieta postanawia zatrudnić młodą mieszkankę Makau. Z biegiem czasu okazuje się, że kobieta jest w ciąży, którą starała się ukryć ze względu na trudną sytuację. Ten moment staje się momentem zwrotnym w życiu Gracie. Kobieta stara się za wszelką cenę pomóc młodej dziewczynie. Historia kończy się bardzo zaskakująco. Nie zdradzę Wam tego dokładnie, bo nie będzie frajdy z czytania, ale powiem tylko tyle, że Gracie nie zostaje dla noworodka ciocią :)
Pamiętam, że po moich 3 nieudanych cyklach z CLO było mi bardzo ciężko. Sięgnęłam wtedy po książkę Reginy Brett "Jesteś cudem". Pomogła mi ona bardzo. Napisała ją wspaniała kobieta, która sama zmagała się z rakiem. Jest to 50 lekcji, które pokazują nam jakim cudem jesteśmy jako ludzie. Autorka przytacza historię osób, które miały poważne problemy w swoim życiu i bardzo się z nim zagubiły. Dzięki tej książce dotarło do mnie, że mój problem, czyli niepłodność, nie jest największym złem koniecznym, że może zmagam się z nią z jakiegoś powodu, może po to, żeby być silniejsza w życiu, może po to, żeby przekonać się czy przetrwamy ją z mężem. Z drugiej strony zrozumiałam, że mój problem w porównaniu z rakiem czy klęskami żywiołowymi to tylko przysłowiowy pikuś. Autorka sama działa w różnych instytucjach, które zajmują się pomocą potrzebującym i dzięki niej zrozumiałam jak wiele radości może nam w życiu dać pomaganie innym. Polecam książkę przede wszystkim tym z Was, które nie potrafią ostatnio odnaleźć radości w życiu i czują się gorszymi kobietami, bo nie mogą zostać matkami.
Jako ostatnią książkę chciałam Wam polecić cudowną, ciepłą historię, typowo świąteczną. "Anioł do wynajęcia" to opowieść o nastolatce, Michalinie, która była bardzo związana ze swoją babcią, która praktycznie ją wychowała. Czas świąteczny jest dla niej ciężkim okresem, ponieważ wiąże się głównie ze wspomnieniami dotyczącymi babci. Jej ojciec ma nową żonę oraz syna (przyrodniego brata Michaliny). Dziewczyna ze względu na swoją macochę postanawia uciec z domu. Jej decyzję spowodowała także wiadomość o tym, że jest w ciąży. Akcja powieści rozpoczyna się ostatniego dnia listopada. Samotna Michalina we wnętrzu pustego kościoła prosi Boga o anioła do wynajęcia. Tego samego dnia cudu zażądała wiekowa (a przy tym władcza i trochę zrzędliwa) Nela. I co? I na kościelnych schodach spotkały siebie nawzajem. Ale nie tylko: przechodził tamtędy ktoś jeszcze. Ktoś, kto niebawem miał odegrać ważną rolę w ich życiu. Michalina poznaje jeszcze przypadkowo kolejną wspaniałą kobietę, która z dobroci serca zaprasza ją na kubek gorącej herbaty oraz ofiarowuje jej swoją nowiuśką kurtkę, żeby pomogła jej przetrwać zimowe dni. Życie Michaliny zaczyna się toczyć w całkowicie odmienny niż sobie wyobrażała sposób. Nela staje się dla niej zarówno matką jak i babcią, a poznany przypadkowo młodzieniec z dnia na dzień zakochuje się w Michalinie coraz bardziej. Magia świąt? Zdecydowanie :)
Historia Michaliny pokazała mi, że czasami życie przynosi niespodzianki, a z pozoru patowa sytuacja może przynieść cudowną niespodziankę. Warto walczyć, warto marzyć, warto się nie poddawać. Michalina od życia nie spodziewała się już niczego dobrego, a los zesłał jej osobistych aniołów, którzy okazali jej miłość, serdeczność oraz pomoc. Gorąco polecam Wam tą historię przed świętami. U mnie wycisnęła one łzy, ale były to łzy szczęścia. W tym roku przed świętami mam zamiar przeczytać kolejną powieść tej autorki- "Serce z piernika". Dam Wam znać jak moje wrażenia :)
Chciałam Wam kochane staraczki życzyć, żeby ten świąteczny czas przyniósł Wam spokój ducha, miłość bliskich i nadzieję, którą zaszczepi w Waszych sercach nowonarodzony Chrystus. Życzę siły i wiary w to, że te bądź przyszłe święta ześlą Wam upragnioną gwiazdkę z nieba w postaci fasolki :*
piątek, 15 grudnia 2017
Oda do niepłodności
Jakiś czas temu Ania z towsrodku.pl przeprowadzała fajną akcję na temat napisania listu do niepłodności. Nie miałam wtedy okazji napisać tego listu, więc postanowiłam wyrzucić to z siebie tutaj.
Przekornie nazwałam post Oda do niepłodności, ale nie będzie w nim samych pochwał, będą też żale i smutki.
Droga Niepłodność!
Piszę ten list, ponieważ w końcu zrozumiałam jak dużo wnosisz do mojego życia, że jesteś nieodłączną częścią mnie oraz moje życie już nigdy nie będzie takie samo jakie było zanim się poznałyśmy.
Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce niezwykle szybko, bo jakieś 14 lat temu kiedy byłam zaledwie nastoletnią smarkulą z głową w chmurach. Pamiętam kiedy czekałam w Twojej różowej poczekalni na kolejną wizytę u ginekologa i czytałam Harrego Pottera. Pamiętam też każdą nieprzespaną noc kiedy to rozmyślałam nad tym czy kiedyś będzie mi dane zostać mamą- mnie... tej, która kocha od zawsze nad życie wszystkie dzieci, tej, która opiekowała się dziećmi sąsiadów, kuzynami i kuzynkami, tej, która marzyła o tym, żeby zostać przedszkolanką. Pamiętam każdą łzę rozpaczy i złości, która spływała po moich policzkach kiedy z cyklu na cykl się nie udawało. Pamiętam przerażenie w oczach mojego męża, kiedy zobaczył w jakim stanie jestem po pierwszym nieudanym cyklu z CLO. Pamiętam... bo do dnia dzisiejszego nie dałaś mi o sobie zapomnieć. Bo codziennie, kiedy widzę wszystkie kobiety noszące swoje skarby pod sercem, kiedy widzę kolejny test z dwoma kreskami, kiedy dostaję smsa, że koleżanka/kuzynka urodziła, przypominasz mi, że jesteś ze mną i szybko się Ciebie nie pozbędę. Szkoda, że nie mogę się Ciebie pozbyć w taki sam łatwy sposób jak Cię spotkałam- czyli po prostu byś przestała istnieć, tak samo szybko jak się pojawiłaś.
Inny etap naszej znajomości przebiegał mniej drastycznie. Kiedy ze wszystkich sił starałam się, żeby nie wpuścić Cię do mojego domu, serca i głowy było nawet całkiem znośnie. Ale znowu nie dałaś mi o sobie zapomnieć przyjeżdżając do mnie ze swoją najlepszą psiapsiółką- miesiączką. Och, ale Was wtedy nienawidziłam! Przeklinałam Was z całego serca i złorzeczyłam. Pewnie nos Was przez to swędział cały dzień.
Moja koleżanko Niepłodność, wybacz, nie nazwę Cię PRZYJACIÓŁKĄ, bo za bardzo zaszłaś mi za skórę (i to nie raz), jest też parę rzeczy, za które chciałabym Ci podziękować. Przede wszystkim dziękuję Ci za to, że podczas oglądania "Jednego z dziesięciu" najwięcej odpowiedzi znam na pytania medyczne, a moi znajomi mają wrażenie, że "pół doktora ze mnie". Dzięki Tobie i Twojemu uprzykrzaniu mi życia nieustannie poszerzam swoją wiedzę, uczę się nowych terminów oraz poznaje nowe składy leków.
Po drugie dziękuję Ci, że nauczyłaś mnie pokory. Teraz już wiem, że nie zawsze mogę przenosić góry, że nie zawsze mogę mieć wszystko na tip top i nie zawsze życie układa się tak, jak się tego chce- taki los.
Chciałam Ci także podziękować, że dzięki Tobie okazało się, kto tak naprawdę jest moim przyjacielem, a kto tylko udawał, że nim jest. Dzięki Tobie wiem, że mogę polegać na mężu, a także poznałam niesamowite kobiety, bez których nie wyobrażam już sobie życia. Dziękuję za Asię, która jest moim promykiem dobrej nadziei i motywatorem do dalszej walki.
Na koniec chciałam podziękować, że pokazałaś mi, iż macierzyństwo nie jest jednym, najważniejszym celem i marzeniem w życiu. Zrozumiałam, że należy czerpać przyjemności z każdego dnia, że warto pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności, spotkać się z przyjaciółmi i wypić drinka, odpuścić mężowi, który nie ma ochoty na sex w dni płodne.
Domyślam się, że nie szybko zakończy się nasza znajomość, jestem wręcz pewna, że będzie się rozwijać, więc pewnie jeszcze nie raz będziesz stać nade mną i śmiać się kiedy upadnę. Ale wiesz co...? Śmiej się do woli, bo ja i tak wstanę i będę walczyć dalej. W końcu marzenia są po to, żeby je spełniać, a Ty nie zdołasz ich zdeptać i zniszczyć :)
Pozdrawiam!
P.S. Nie zapomnij dalej pielęgnować swoją sucz naturę i Twój wrodzony dar do utrudniania życia.
Przekornie nazwałam post Oda do niepłodności, ale nie będzie w nim samych pochwał, będą też żale i smutki.
Droga Niepłodność!
Piszę ten list, ponieważ w końcu zrozumiałam jak dużo wnosisz do mojego życia, że jesteś nieodłączną częścią mnie oraz moje życie już nigdy nie będzie takie samo jakie było zanim się poznałyśmy.
Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce niezwykle szybko, bo jakieś 14 lat temu kiedy byłam zaledwie nastoletnią smarkulą z głową w chmurach. Pamiętam kiedy czekałam w Twojej różowej poczekalni na kolejną wizytę u ginekologa i czytałam Harrego Pottera. Pamiętam też każdą nieprzespaną noc kiedy to rozmyślałam nad tym czy kiedyś będzie mi dane zostać mamą- mnie... tej, która kocha od zawsze nad życie wszystkie dzieci, tej, która opiekowała się dziećmi sąsiadów, kuzynami i kuzynkami, tej, która marzyła o tym, żeby zostać przedszkolanką. Pamiętam każdą łzę rozpaczy i złości, która spływała po moich policzkach kiedy z cyklu na cykl się nie udawało. Pamiętam przerażenie w oczach mojego męża, kiedy zobaczył w jakim stanie jestem po pierwszym nieudanym cyklu z CLO. Pamiętam... bo do dnia dzisiejszego nie dałaś mi o sobie zapomnieć. Bo codziennie, kiedy widzę wszystkie kobiety noszące swoje skarby pod sercem, kiedy widzę kolejny test z dwoma kreskami, kiedy dostaję smsa, że koleżanka/kuzynka urodziła, przypominasz mi, że jesteś ze mną i szybko się Ciebie nie pozbędę. Szkoda, że nie mogę się Ciebie pozbyć w taki sam łatwy sposób jak Cię spotkałam- czyli po prostu byś przestała istnieć, tak samo szybko jak się pojawiłaś.
Inny etap naszej znajomości przebiegał mniej drastycznie. Kiedy ze wszystkich sił starałam się, żeby nie wpuścić Cię do mojego domu, serca i głowy było nawet całkiem znośnie. Ale znowu nie dałaś mi o sobie zapomnieć przyjeżdżając do mnie ze swoją najlepszą psiapsiółką- miesiączką. Och, ale Was wtedy nienawidziłam! Przeklinałam Was z całego serca i złorzeczyłam. Pewnie nos Was przez to swędział cały dzień.
Moja koleżanko Niepłodność, wybacz, nie nazwę Cię PRZYJACIÓŁKĄ, bo za bardzo zaszłaś mi za skórę (i to nie raz), jest też parę rzeczy, za które chciałabym Ci podziękować. Przede wszystkim dziękuję Ci za to, że podczas oglądania "Jednego z dziesięciu" najwięcej odpowiedzi znam na pytania medyczne, a moi znajomi mają wrażenie, że "pół doktora ze mnie". Dzięki Tobie i Twojemu uprzykrzaniu mi życia nieustannie poszerzam swoją wiedzę, uczę się nowych terminów oraz poznaje nowe składy leków.
Po drugie dziękuję Ci, że nauczyłaś mnie pokory. Teraz już wiem, że nie zawsze mogę przenosić góry, że nie zawsze mogę mieć wszystko na tip top i nie zawsze życie układa się tak, jak się tego chce- taki los.
Chciałam Ci także podziękować, że dzięki Tobie okazało się, kto tak naprawdę jest moim przyjacielem, a kto tylko udawał, że nim jest. Dzięki Tobie wiem, że mogę polegać na mężu, a także poznałam niesamowite kobiety, bez których nie wyobrażam już sobie życia. Dziękuję za Asię, która jest moim promykiem dobrej nadziei i motywatorem do dalszej walki.
Na koniec chciałam podziękować, że pokazałaś mi, iż macierzyństwo nie jest jednym, najważniejszym celem i marzeniem w życiu. Zrozumiałam, że należy czerpać przyjemności z każdego dnia, że warto pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności, spotkać się z przyjaciółmi i wypić drinka, odpuścić mężowi, który nie ma ochoty na sex w dni płodne.
Domyślam się, że nie szybko zakończy się nasza znajomość, jestem wręcz pewna, że będzie się rozwijać, więc pewnie jeszcze nie raz będziesz stać nade mną i śmiać się kiedy upadnę. Ale wiesz co...? Śmiej się do woli, bo ja i tak wstanę i będę walczyć dalej. W końcu marzenia są po to, żeby je spełniać, a Ty nie zdołasz ich zdeptać i zniszczyć :)
Pozdrawiam!
P.S. Nie zapomnij dalej pielęgnować swoją sucz naturę i Twój wrodzony dar do utrudniania życia.
środa, 13 grudnia 2017
Laparoskopia z oceną drożności jajowodów, histeroskopia oraz kauteryzacja jajnikow- jak to wyglądało
Hej kochane staraczki :-) Czy ktoś tu jeszcze zagląda? Bardzo długo nie pisałam bo nie wydarzyło się u nas nic nowego- no może za wyjątkiem naturalnej owulacji, którą miałam w październiku na wizycie przed zabiegiem, ale nie zaszlam w ciążę.
27 listopada w szpitalu Angelius Provita w Katowicach miałam zabieg laparoskopii z oceną drożności jajowodów, histeroskopie oraz kauteryzację jajników. Początkowo miałam mieć nakłuwany tylko prawy jajnik, ale jednak lekarz zadecydował o nakłuciu obu jajników. Przed zabiegiem musiałam zrobić następujące badania:
- morfologia,
- jonogram,
- grupa krwi,
- INR,
- APTT,
- glukoza na czczo że względu na to, że przyjmuję metformine. Z tymi wynikami badań 21 listopada musiałam udać się na wizytę u anestezjologa. Na wizycie lekarz zadał rutynowe pytania: choroby, leki, uczulenia, przebyte zabiegi, waga, wzrost. Po wizycie musiałam udać się do recepcji oddziału szpitalnego i tam Pani pielęgniarka przekazała mi, o której mam się stawić na zabieg i co ze sobą zabrać.
W poniedziałek 27 listopada musiałam stawić się na 7.30 na zabieg. Zabrałam ze sobą: piżamę, kapcie, ręcznik, wodę niegazowaną 1.5 l, podpaski. Do zabiegu kazano mi zdjąć paznokcie żelowe i miałam być bez makijażu. Po przybyciu na oddział szpitalny pielęgniarka zarejestrowała mnie, zaprowadziła do sali i wręczyła mi jednorazową koszulę do zabiegu. Po jakiś 20 minutach zostałam poproszona do zabiegówki, gdzie zostałam poinformowana o przebiegu zabiegu, upoważniłam konkretną osobę do odbioru dokumentacji medycznej, zbadali mi ciśnienie i poziom glukozy oraz założyli mi wenflon. Mniej więcej około godz. 9.00 jechałam już na zabieg.
Samo przygotowanie do zabiegu polegało na tym, że lekarz przeprowadzał ze mną rozmowę, potem przewieźli mnie w łóżku na salę operacyjną, a następnie musiałam się położyć na czymś co przypominało kozetkę w połączeniu z fotelem ginekologicznym. Lekarze anestezjolodzy podali mi gaz i szybko zasnęłam. Po przebudzeniu się pamiętam tylko, że usłyszałam, że już po, a ja zdziwiona zapytałam: ale jak to po? to nie dopiero przed? ;-)
Przewieźli mnie znowu na salę, podali kroplówkę i odpoczywałam. Po około 4 godzinach od zabiegu mogłam się napić wody, dostałam ciepłą herbatę do picia oraz 3 sucharki. Po zjedzeniu tego jakże pożywnego posiłku mogłam pójść do toalety zrobić siku. Same rany po szyciu- a było ich 3, z tego jedna największa w pępku oraz dwie po bokach brzucha na wysokości jajników- lekko pobolewały, oddawanie moczu także lekko bolało, dodatkowo po zabiegu pojawia się plamienie. Lekarz uprzedził o tym, u mnie takie plamienie utrzymywało się przez 4-5 dni, czasem nawet przybierało na mocy i przeradzało się w coś jakby krwawienie miesięczne. Pytałam o to lekarza i wyjaśnił mi, że po kauteryzacji jajników często jest tak, że hormony na skutek przebicia zalegających na nich pęcherzyków "zrzucają" hormony, a ich spadek może wywołać delikatne krwawienie.
Rany pozabiegowe musiałam codziennie przemywać oraz do tygodnia zakładać codziennie rano nowy opatrunek. Po 8 dniach od zabiegu lekarz usunął szwy, pozostały jedynie szwy w pępku, ponieważ założone one były z rozpuszczalnej nitki.
Jeśli chodzi o czas pobytu w szpitalu to wyszłam po zabiegu tego samego dnia, około 20.30. Lekarz mówił, że mogę zostać dłużej, ale dla mnie nie było sensu- nie wymiotowałam, normalnie spacerowałam po sali, a powrót do domu zajął mi samochodem około 45 minut, więc było to do zniesienia.
Na szczęście histeroskopia nie wykazała żadnych polipów, guzów ani mięśniaków. Oba jajowody są drożne z dobrym ujściem, a endometrium miało prawidłową grubość jak na 10 dzień cyklu naturalnego. Kamień z serca, że nie ma przynajmniej komplikacji i kwestia uporania się z PCOS oraz poziomem glukozy i insuliny.
Podczas wizyty kontrolnej po zabiegu lekarz usunął szwy z dwóch ran oraz zrobił USG dopochwowe. Jaka była moja radość kiedy okazało się, że już 18 dnia cyklu pojawił się pęcherzyk o wielkości 18-19 mm na prawym jajniku! Najpierw po przeczytaniu kartki informacyjnej myślałam, że trzeba wstrzymać się od współżycia przez 30 dni od zabiegu, ale lekarz kazał się starać przez kolejne 4 dni, pod warunkiem oczywiście, że nie będę odczuwać dyskomfortu. Współżyliśmy z mężem w zalecanym czasie. Pierwszy raz użyłam żelu Conceive Plus, który złagodził troszkę odczucie dyskomfortu i fajnie nawilżył pochwę, więc naprawdę nic nie bolało :) Teraz pozostaje czekać czy się udało. Przez 12 dni od 11.12. biorę 2x1 tabl Duphastonu, ponieważ lekarz woli uniknąć tworzenia się torbieli. Około 22.12. będę musiała zrobić test. Już dostaję ciarek na samą myśl o tym, ponieważ tzw. "sikańce" traktuję jak zło konieczne i najczęściej wywołują u mnie płacz. Dodatkowo okres świąteczny się zbliża, także boję się troszkę, że znowu nic z tego nie wyszło i negatywny test rozbije mnie totalnie...
Pocieszam się jednak tym, że wspaniałe kobiety, które starały się mniej więcej tyle ile ja niedawno oznajmiły mi, że są w ciąży! Naprawdę szczerze ucieszyłam się z tego powodu- po pierwsze w końcu dorosłam od jakiegoś roku do tego, że ciąże znajomych czy rodziny nie wywołują u mnie depresji, a po drugie wiem, jak ciężka droga za tymi kobietami, ile wylanych łez za nimi, ile nieudanych prób, zabiegów, podejść do in vitro itp. Dlatego, chociaż ja nie mogę na razie płakać ze szczęścia, że nam się udało, naprawdę z całego serca gratuluję im i mocno kibicuję, bo takie historie pokazują mi, że warto walczyć- pomimo nieudanych inseminacji czy in vitro.
Tak sobie myślę kochane- może chciałybyście post przed Świętami z fajnymi książkami, które pomogą Wam psychicznie w tym często trudnym dla Was czasie? :)
27 listopada w szpitalu Angelius Provita w Katowicach miałam zabieg laparoskopii z oceną drożności jajowodów, histeroskopie oraz kauteryzację jajników. Początkowo miałam mieć nakłuwany tylko prawy jajnik, ale jednak lekarz zadecydował o nakłuciu obu jajników. Przed zabiegiem musiałam zrobić następujące badania:
- morfologia,
- jonogram,
- grupa krwi,
- INR,
- APTT,
- glukoza na czczo że względu na to, że przyjmuję metformine. Z tymi wynikami badań 21 listopada musiałam udać się na wizytę u anestezjologa. Na wizycie lekarz zadał rutynowe pytania: choroby, leki, uczulenia, przebyte zabiegi, waga, wzrost. Po wizycie musiałam udać się do recepcji oddziału szpitalnego i tam Pani pielęgniarka przekazała mi, o której mam się stawić na zabieg i co ze sobą zabrać.
W poniedziałek 27 listopada musiałam stawić się na 7.30 na zabieg. Zabrałam ze sobą: piżamę, kapcie, ręcznik, wodę niegazowaną 1.5 l, podpaski. Do zabiegu kazano mi zdjąć paznokcie żelowe i miałam być bez makijażu. Po przybyciu na oddział szpitalny pielęgniarka zarejestrowała mnie, zaprowadziła do sali i wręczyła mi jednorazową koszulę do zabiegu. Po jakiś 20 minutach zostałam poproszona do zabiegówki, gdzie zostałam poinformowana o przebiegu zabiegu, upoważniłam konkretną osobę do odbioru dokumentacji medycznej, zbadali mi ciśnienie i poziom glukozy oraz założyli mi wenflon. Mniej więcej około godz. 9.00 jechałam już na zabieg.
Samo przygotowanie do zabiegu polegało na tym, że lekarz przeprowadzał ze mną rozmowę, potem przewieźli mnie w łóżku na salę operacyjną, a następnie musiałam się położyć na czymś co przypominało kozetkę w połączeniu z fotelem ginekologicznym. Lekarze anestezjolodzy podali mi gaz i szybko zasnęłam. Po przebudzeniu się pamiętam tylko, że usłyszałam, że już po, a ja zdziwiona zapytałam: ale jak to po? to nie dopiero przed? ;-)
Przewieźli mnie znowu na salę, podali kroplówkę i odpoczywałam. Po około 4 godzinach od zabiegu mogłam się napić wody, dostałam ciepłą herbatę do picia oraz 3 sucharki. Po zjedzeniu tego jakże pożywnego posiłku mogłam pójść do toalety zrobić siku. Same rany po szyciu- a było ich 3, z tego jedna największa w pępku oraz dwie po bokach brzucha na wysokości jajników- lekko pobolewały, oddawanie moczu także lekko bolało, dodatkowo po zabiegu pojawia się plamienie. Lekarz uprzedził o tym, u mnie takie plamienie utrzymywało się przez 4-5 dni, czasem nawet przybierało na mocy i przeradzało się w coś jakby krwawienie miesięczne. Pytałam o to lekarza i wyjaśnił mi, że po kauteryzacji jajników często jest tak, że hormony na skutek przebicia zalegających na nich pęcherzyków "zrzucają" hormony, a ich spadek może wywołać delikatne krwawienie.
Rany pozabiegowe musiałam codziennie przemywać oraz do tygodnia zakładać codziennie rano nowy opatrunek. Po 8 dniach od zabiegu lekarz usunął szwy, pozostały jedynie szwy w pępku, ponieważ założone one były z rozpuszczalnej nitki.
Jeśli chodzi o czas pobytu w szpitalu to wyszłam po zabiegu tego samego dnia, około 20.30. Lekarz mówił, że mogę zostać dłużej, ale dla mnie nie było sensu- nie wymiotowałam, normalnie spacerowałam po sali, a powrót do domu zajął mi samochodem około 45 minut, więc było to do zniesienia.
Na szczęście histeroskopia nie wykazała żadnych polipów, guzów ani mięśniaków. Oba jajowody są drożne z dobrym ujściem, a endometrium miało prawidłową grubość jak na 10 dzień cyklu naturalnego. Kamień z serca, że nie ma przynajmniej komplikacji i kwestia uporania się z PCOS oraz poziomem glukozy i insuliny.
Podczas wizyty kontrolnej po zabiegu lekarz usunął szwy z dwóch ran oraz zrobił USG dopochwowe. Jaka była moja radość kiedy okazało się, że już 18 dnia cyklu pojawił się pęcherzyk o wielkości 18-19 mm na prawym jajniku! Najpierw po przeczytaniu kartki informacyjnej myślałam, że trzeba wstrzymać się od współżycia przez 30 dni od zabiegu, ale lekarz kazał się starać przez kolejne 4 dni, pod warunkiem oczywiście, że nie będę odczuwać dyskomfortu. Współżyliśmy z mężem w zalecanym czasie. Pierwszy raz użyłam żelu Conceive Plus, który złagodził troszkę odczucie dyskomfortu i fajnie nawilżył pochwę, więc naprawdę nic nie bolało :) Teraz pozostaje czekać czy się udało. Przez 12 dni od 11.12. biorę 2x1 tabl Duphastonu, ponieważ lekarz woli uniknąć tworzenia się torbieli. Około 22.12. będę musiała zrobić test. Już dostaję ciarek na samą myśl o tym, ponieważ tzw. "sikańce" traktuję jak zło konieczne i najczęściej wywołują u mnie płacz. Dodatkowo okres świąteczny się zbliża, także boję się troszkę, że znowu nic z tego nie wyszło i negatywny test rozbije mnie totalnie...
Pocieszam się jednak tym, że wspaniałe kobiety, które starały się mniej więcej tyle ile ja niedawno oznajmiły mi, że są w ciąży! Naprawdę szczerze ucieszyłam się z tego powodu- po pierwsze w końcu dorosłam od jakiegoś roku do tego, że ciąże znajomych czy rodziny nie wywołują u mnie depresji, a po drugie wiem, jak ciężka droga za tymi kobietami, ile wylanych łez za nimi, ile nieudanych prób, zabiegów, podejść do in vitro itp. Dlatego, chociaż ja nie mogę na razie płakać ze szczęścia, że nam się udało, naprawdę z całego serca gratuluję im i mocno kibicuję, bo takie historie pokazują mi, że warto walczyć- pomimo nieudanych inseminacji czy in vitro.
Tak sobie myślę kochane- może chciałybyście post przed Świętami z fajnymi książkami, które pomogą Wam psychicznie w tym często trudnym dla Was czasie? :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)