poniedziałek, 9 lipca 2018

Oddam dom za własne dziecko

Cześć :) Znowu dawno mnie nie było, ale ostatni miesiąc minął mi w szalonym tempie. Co nowego u mnie:
1. przeprowadziliśmy się do własnego domu- harowaliśmy z mężem statni tydzień od rana do nocy, ale udało się! Mieszkamy w swoim własnym domu i jesteśmy z tego powodu niezwykle szczęśliwi :)
2. Po ponad 50 dniach przyszła miesiączka- oczywiście jak to u mnie, musiało być pod górkę. Pomimo tego że miałam podany Gynprodyl przez 16 dni miesiączki jak nie było, tak nie było... Lekarz stwierdził na USG, że prawdopodobnie miałam torbiel, ale pękła sama, bo było na USG widoczne dużo płynu w zatoce Douglasa. Dodatkowo, żebym przecież za nudno nie miała :), wypatrzył coś białego w endometrium i podejrzewał polip, ale o tym za chwilę :P
3. Jesteśmy po wstępnym spotkaniu kwalifikującym do in vitro w Eurofertilu w Ostravie.

Teraz po kolei... Jak wiecie 2 cykle wstecz zrobiła mi się spora torbiel, która po ciężkich bojach zeszła. W poprzednim cyklu miałam zalecenie, żeby od 10 dnia cyklu brać Gynprodyl przez 16 dni, najpierw po 1 tabletce, potem po 2 tabletki. Gynprodyl skończyłam w 28 dniu cyklu (miesiączka wyglądała tak dziwnie, że przez 10 dni wyglądała bardziej jak mocne plamienie/śluz bardzo brązowy, a dopiero 10 dc przekształciła się w krwawienie, więc zgłupiałam i poczekałam jeszcze 2 dni z lekami). Po odstawieniu Gynprodylu zaczęło mnie pobolewać podbrzusze. 14 dni po odstawieniu leku nadal nie przyszła miesiączka, więc zrobiłam test- negatywny. 2 tygodnie temu w sobotę mocno bolała mnie lewa strona, byłam pewna, że zowu robi się torbiel, ale po 5 dniach od tego bólu miałam kontrolne USG u dr Kluszczyka i właśnie podczas USG okaząło się, że torbiel jeśli była to pękła. Z racji tego, że okresu nadal nie dostałam doktor zalecił mi brać luteinę podjęzykowo 2x1 tabl przez 5 dni. Dopiero po odstawieniu luteiny, po 6 dniach, po 14 dniach od bólu sobotniego przyszła miesiączka. Zastanawiam się więc czy to była tobiel czy jednak pęcherzyk owulacyjny- teraz już mniejsza z tym, bo i tak w ciąży nie jestem.

W poprzednim cyklu nie zrobiłam zaleconego wlewu, bo byłam zła na wszystko i nie miałam pieniędzy. Zastanawiam się czy wlewy mogą u mnie powodować torbiele (oprócz nich nie biorę żadnych "mocnych" leków jak poprzednio Equoral czy Medrol). Zapytałam o to dr Kluszczyka i odpowiedział, że nie wie czy to one są powodem powstawania torbieli. Po wizycie u niego zdecydowałam się zrobić wlew, więc zobaczę jak to będzie w tym cyklu- jeśli znowu pojawi się torbiel to chyba odstawię wlewy i przekonam się czy to one powodowały torbiele.

W zeszły poniedziałek mieliśmy wstępną wizytę kwalifikacyjną do in vitro w Eurofertilu w Ostravie. Na wizycie doktor musiał zrobić USG i pomierzyć jajniki, macicę i endometrium. Endometrium urosło do 10.5 mm (podczas poprzedniego USG miało 7,5 mm), więc miałam już dłużej nie brać luteiny i poczekać na okres. Co do wspomnianego polipa- doktor Kluszczyk stwierdził, że musimy poczekać na miesiączkę i dopiero po niej skontrolować to, bo on nie jest póki co w stanie jednoznacznie stwierdzić czy ten polip jest tam czy go nie i woli przyznać się do błędu niż upierać się, że polip jest, a nie będzie go tam wcale :P

Ze względów finansowych in vitro zostało odłożone w czasie. Z drugiej strony nie wiadomo nawet jak będą wyglądać te cykle i ewentualne torbiele, także na razie pozostaje nam przeprowadzać obserwację cyklu. Do tego na pewno będę musiała powtórzyć badania hormonów, bo aktualne są wymagane w Czechach przed podejściem do in vitro.

Skąd taki tytuł posta? Z komentarza mojej siostry, która jest szczęśliwą mamą 2 latka, mojego cudownego chrześniaka Dawidka. Siostra jest czasem lekko przeczulona na punkcie bakterii, zarazków itp. Kiedy zwróciła mi uwagę, że mam nie zbliżać się do jej syna, bo go zarażę (miałam lekki katar). Moja mama zwróciła jej uwagę, że dobrze wie, jak pragnę dziecka, że mam ciągle pod górkę i może mogłaby się powstrzymać od takich uwag. Moja siostra odpowiedziała, że może i nie mam dziecka, ale MAM DUŻO INNYCH RZECZY, KTÓRE ONA BY CHCIAŁA MIEĆ, A TEŻ NIE MA. Tak więc szczerze, z ręką na sercu oznajmiam: mogę oddać dom, pracę, samochód, możliwość wyjazdu na wakacje, cokolwiek... byle tylko mieć "pyk" i za pierwszym razem zajść w ciążę i urodzić zdrowe dziecko... 


wtorek, 5 czerwca 2018

Nie mam już sił przeskakiwać przez rzucane mi pod nogi kłody

Hej kochane wojowniczki. Nie było mnie sporo czasu, ale cały czas walczę. Problem w tym, że niestety z marnym skutkiem :( Wymazy, o których wspomniałam w ostatnim wpisie wyszły negatywnie- było hurra, ale nie do końca, bo nadal nie wiedziałam się co powoduje u mnie stan zapalny. Nadal przyjmuję wlewy- ograniczone zostały one do 1 na 3 tyg. Do tego miałam przepisany Equoral 2x1 tabl w dawce 25 mg oraz 1/2 tabletki Medrolu w dawce 16 mg- obecnie już ich nie biorę.

Wszystko wyglądało na to, że in vitro zbliża się wielki krokami... Ale chyba w pewnym momencie włączył mu się bieg wsteczny, bo obecnie zamiast coraz bliżej jesteśmy chyba coraz dalej :(
Ale po kolei... Zaczęło się od mojej "pięknej" wyhodowanej torbieli, która urosła do rozmiaru 6x5 cm i za nic w świecie nie chciała zejść. Przez prawie 2 tyg brałam lek Proverę na jej wchłonięcie 2x1 tabl dziennie dawka 10 mg. USG po zastosowaniu leku pokazało, że torbiel nadal jest, nadal taka duża jak była- pomimo wcześniejszej miesiączki i sporej dawki progesteronu. Lekarz kazał kontynuować Proverę, a jeśli nie zejdzie torbiel to punkcja w Ostravie (jedyne 720 zł za tą przyjemność). Coś mnie tknęło i napisałam do lekarza czy przypadkiem nie jest u mnie tak, że progesteron z leków typu Luteina, Duphaston czy Provera nie wchłania się, ponieważ kiedyś miałam robione badanie progesteronu po owulacji i 10 dniach brania progesteronu, a wynik był dosyć słabiutki. Dr Kluszczyk odpisał mi, że mam przyjechać sobie po lek Gynprodyl. Zaczęłam go brać- na własną odpowiedzialność i z podowu focha na wszystko, bo już naprawdę miałam dość- w dawce 200 mg 1 tabletka. Na początku przez pierwsze dwa dni wzięłam sobie 2x1 tabletkę, ale kiedy bardzo źle się poczułam przeszłam na 1 tabletkę. 6 dni tego leku i powtórzyłam USG. Najpierw dr Kluszczyk nie chciał ze mną gadać- podśmiewał się, że już nie czyta moich wiadomości na WhatssUpie, bo ja i tak robię co mi się podoba :P Kazał się rozebrać do badania. Położyłam się i czekałam jak na ścięcie, bo strasznie chciałam uniknąć tej punkcji, która nic by nie wniosła oprócz ściągnięcia wody z torbieli, a niecałe 6 m-cy temu miałam pełną narkozę do laparoskopii. Lekarz z uśmiechem stwierdził, że szkoda, że nie wybrałam się na medycynę, bo dobrze sobie wykminiłam z tym progesteronem i torbiel prawie zeszła :) Został "pęcherzyk" wielkości około 2,5 cm. Ale byłam szczęśliwa!!! Nie było konieczności robienia punkcji! Dr Kluszczyk zaczął się zastanawiać na wcześniejszej wizycie czy przypadkiem nie jest tak, że ta torbiel zrobiła się po lekach Equoral oraz Medrol i kazał je odstawić. W między czasie, przed kolejnym USG miałam zrobić powtórne badania IMK oraz Treq, żeby sprawdzić jak wlewy pomogły.

Następnego dnia po usg zaczęło się plamienie, więc uznałam, że torbiel zaczyna schodzić. Za tydzień miałam kolejną wizytę w celu omówienia wyników IMK oraz Treq. I znowu kolejna załamka... Komórki NK po wlewach zamiast spaść wzrosły do 19% :( Lekarz się zdziwił, bo stwierdził, że najwidoczniej nadal mam stan zapalny i on mimo wszystko obstawia mykoplasmę lub ureaplasmę- chlamydia została całkowicie wykluczona, ponieważ przed in vitro musieliśmy z mężem zrobić wirusologi, która obejmowała następujące badania:
- chlamydia trachomatis,
- cytomegalowirus CMV
- HCV przeciwciała,
- Toxoplasma gondi IgG, IgM
- Rubella virus,
- wirus zapalenia wątroby typ B
Te badania ja musiałam wykonać. U męża wirusologia obejmowała:
- chlamydia trachomatis,
- cytomegalowirus CMV
- HCV przeciwciała,
- wirus zapalenia wątroby typ B.
Dr Kluszczyk zrobił mi ponowne USG i stwierdził, że na endometriozę mu to nie wygląda, polipa też nie widać na USG, a nowej torbieli nie ma, więc on obstawia, że jednak głęboko z macicy jest albo myko albo ureaplasma. Zlecił wykonać wymaz głęboko z macicy. Bałam się tego badania jak ognia- uprzedził, że musi mi włożyć patyk głęboko w macicę, żeby pobrać wymaz. Przyjechałam do domu i oczywiście się pobeczałam- następnego dnia miałam 4 rocznicę ślubu i 30 urodziny. Zaczęłam się zastanawiać za jakie grzechy ciągle mamy pod górkę. Wszystko zmierzało do przodu, już była wizja wstępnego spotkania przed in vitro w Ostravie i co? Jak zwykle kolejna kłoda na drodze musiała się pojawić.

Lekarz zrobił wymaz, czekałam na wynik jakoś 4 dni- brak patogenu w zakresie Myko i Ureaplasma. No to co jest do cholery grane, że komórki NK wzrosły? Zapytałam go czy przypadkiem ta torbiel nie spowodowała wzrostu NK- dr Kluszczyk odpowiedział, że może tak być.

Po wysłanym mu wyniku z wymazu lekarz odpisał mi, że mam zrobić badanie AlloMLR wraz z mężem. Pojechaliśmy dzisiaj na to badanie- pytałam o koszt i miało nas kosztować 400 zł. Co się oczywiście okazało? Że badanie kosztuje 400 zł, ale dla jednej osoby, dla dwóch już 800 zł. Fala goryczy się przelała... Powiedziałam do męża, że nawet nie mamy tyle pieniędzy przy sobie, więc wyszliśmy z kolejki do badania. Przyznam szczerze, że MAM PO PROSTU DOŚĆ!!! Dlaczego leczenie niepłodności w Polsce musi kosztować takie horendalne pieniądze?! Dlaczego kobiety w ciąży mają refundowane leki typu Luteina, a kobiety, które STARAJĄ się o ciążę już nie? Pewnie nie jedna z Was pomyśli, że o co ja lamentuję, miałam wydać te 800 zł, bo w końcu dobrowolnie postanowiłam się leczyć. Tak mogłam... Ale problem polega na tym, że nie w tym czasie, bo prawda jest taka, że zbieram grosik do grosika, żeby przeprowadzić się do własnego domu, który ciężko pracą został wybodowany przez mojego męża, bez kredytu i bez pomocy finansowej rodziny. Dla kogoś 800 zł to pestka, dla mnie to 1/3 mojej wypłaty. Prawda jest taka, że chyba bardziej chodzi o wewnętrzny bunt niż o kwestię finansową- bo przecież gdybym chciała mogłabym pożyczyć, pójść po pożyczkę do banku itp. Ale po prostu nie widzę efektów- nie widzę efektów wydanych od stycznia 7 tys na jakieś badania, wlewy, wizyty, leki. I chyba to mnie tak zniechęca- in vitro miało być na wyciągnęcie ręki, a póki co oddala się coraz bardziej z mojego punktu widzenia...

Mąż znosi wszystko ze stoickim spokojem- u nas to ja wszystko bardziej przeżywam, płaczę, lamentuję, załamuję się itp. Ale dziś powiedziałam sobie dość... Nie dam rady póki co tego ciągnąć. Skupimy się teraz na wyprowadzce, bo już zbliża się wielkimi krokami. Po wprowadzeniu się kupimy sobie pieska- będzie piesek do podzielenia się naszą potrzebą kochania kogoś... A o in vitro pomyślimy później, kiedy odłożymy trochę pieniędzy na nie :(

Najgorsze jest to, że taka patowa sytuacja utwierdza mnie w przekonaniu, że nigdy się nie uda. Ciężko znaleźć nowe pokłady wiary, że nastąpi ten cud i kiedyś będziemy rodzicami...

poniedziałek, 19 marca 2018

Och Aśka, Aśka- czy Ty musisz wnerwiać każdego lekarza?

Zrobiłam to znowu.... Chyba znowu wnerwiłam swojego lekarza natarczywością pytań :P Ale co ja poradzę, lubię pytać jak mnie coś nurtuje ;-)

7 marca miałam wizytę, żeby w końcu omówić moje wyniki badań- zaległe CBA, ANA3, antyCCP oraz ustalić czy mąż faktyczni musi zrobić wszystkie badania, bo nie ukrywam, że badania kosztowały nas już sporo kasy, a trwa wykańczanie domu, więc ciężko wyskrobać pieniądze na wszystko (wiem, nie powinnam marudzić skoro podjęłam się leczenia).

Zacznijmy od mojego wyniku CBA:





Pan doktor kazał się nie sugerować normami zaznaczonymi obok i ilością strzałek "za wysokie" i "za niskie", bo wg niego normy dotyczą białaczki. U mnie najgorzej wygląda podobno wynik TNF- ten parametr określił jako fatalny wynik. Pozostałe są albo bardzo dobre, albo dobre, albo złe ;-) Nie znam się na tym kompletnie, bo to moje pierwsze badanie CBA. Dr Kluszczyk po analizie pozostałych wyników: ANA2- słabo dodatni, typ świecenia ziarnisty oraz ANA3- wszystkie 16 parametrów ujemnych, wywnioskował, że skoro mamy wykluczoną trombofilię, reumatoidalne zapalenie stawów, wiemy, że mam zakrzepicę wrodzoną (bo o niej świadczy moja mutacja w zakresie genu MTHFR), mam wykluczoną celiakię, to dodatnie ANA1 i ANA2 oraz wyniki z CBA mogą świadczyć o stanie zapalnym w macicy. Lekarz tłumaczył mi, że w organizmie kobiety komórki NK są gromadzone w obrębie macicy. W związku z tym, możliwe jest, że w moim przypadku problem nie stanowią komórki NK, a właśnie stan zapalny, który powoduje jednocześnie wzrost komórek NK. Aby upewnić się, że faktycznie rozwinął się stan zapalny jutro mam zrobić wymazy w kierunku Ureaplasma, Mykoplasma i Chlamydia. Któraś z tych bakterii badana jest w kierunku pochodzenia ludzkiego i zwierzęcego, więc tak naprawdę wymaz ta obraz w zakresie 4 typów bakterii (opłata za 4 typy bakterii 400,00 zł :P ). Do badania tego mam się przygotować w następujący sposób:
- nie współżyć dzień przed badaniem,
- nie myć okolic intymnych rano- jak to doktor określił mam nie być pierwszej świeżości :P
Miałam już robione wymazy w kierunku tych bakterii, jednak prawda jest taka, że w każdej chwili mąż mógł ją przynieść z pracy, ponieważ korzysta w niej z łaźni publicznej, do tego mogłam się zarazić w toalecie publicznej lub nawet w domu korzystając z wspólnej toalety z rodzicami. Szkoda tylko, że doktor Cholewa nie kazał powtórzyć badania przed inseminacjami ani przed laparoskopią.
Z racji tego, że prawdopodobnie komórki NK są podwyższone z powodu stanu zapalnego mam zmniejszyć częstotliwość wlewów z intralipidu do 1 wlewu 100 ml co 21 dni.

Ujemne ANA3 spowodowało, że nie muszę też robić kolejnych ANA z krwi, chociaż doktor zaznaczył, że nie lubi dodatniego ANA2 w postaci świecenia ziarnistego, bo ten wynik niewiele wnosi. Na obecny stan zapalny w organiźmie dostałam steryd Medrol 16 mg, mam zażywać rano na czczo 1/2 tabletki. Ten steryd w moim przypadku ma także ładnie zapanować nad androstendionem, bo niestety u mnie nawet po laparoskopii utrzymywał się on na wysokim poziomie. W przypadku mutacji genu MTHFR leczenie wygląda u mnie następująco: folian 800 (Swanson), zmetylowana witamina B6 i B12, Acard 1x1 tabletka 150 mg- lekarz mówił mi, że niestety do końca życia będę brała te leki. On też ma tą samą mutację i zapytał mnie czy bolą mnie łydki, bo to podobno najczęstszy objaw zakrzepicy wrodzonej. Szczerze to bolą mnie, ale dotychczas myślałam, że spowodowane jest to faktem zmiany pogody, bo wtedy ból był odczuwalny najmocniej.

Teraz czas na wyniki i badania męża. Wspominałam Wam, że Charlie miał jeden z parametrów celiaki dodatni. Niestety prawdopodobnie to jest przyczyna jego obniżonej ruchliwości plemników. Dr Kluszczyk tłumaczył mi, że celiakie mąż dostał "w spadku" po jednym z rodziców. Skłonność do celiaki czy też celiakia wrodzona powodują, że plemniki męża są oklejone glutenem, a tym samym nie potrafią się poruszać tak szybko jak powinny :( W związku z tym konieczne jest odstawienie glutenu jeśli na poważnie myślimy o in vitro. Oczywiście alkohol i papierosy tak samo do odstawienia- ale o tym mój kochany mąż wiedział już dawno, więc musi w końcu spiąć tyłek i rzucić te cholerstwa. Porozmawiałam z doktorem o konieczności wykonania wszystkich zleconych badań (wycena obejmowała badania za 730 zł). Dr Kluszczyk zgodził się, aby zrobił tylko 3 badania: ANA1, RF ilościowo oraz immunoglobuliny. Póki co mamy jedynie wynik z RF i jest on ujemny. Doktor obiecał, że postara się wyciągnąć wnioski na podstawie tych badań.

Nie ukrywam, że początkowo wynik CBA mnie załamał. Słysząc jego słowa: zły, fatalny, byłam przerażona, że naprawdę jest tak źle. Potem lekarz dodał, że widział już gorsze wyniki, ale mam się liczyć z tym, że niestety wymazy pokażą obecność wymienionych bakterii i wtedy zarówno mnie jak i męża czeka leczenie. Póki co jutro idę na wymazy, potem 2 tyg czekania na wyniki. Mam jednak nadzieję, że jutro na wizycie poruszymy już temat in vitro lub stymulacji cyklu naturalnego :) Jeśli chodzi o męża to gluten jest konieczny do odstawienia, ponieważ jeśli podejdziemy do in vitro i nie zastosujemy się do zaleceń lekarza, mąż będzie nadal jadł gluten, in vitro się nie uda- to jak to doktor stwierdził: każdy embriolog powie nam, że nie udało się na nasze własne życzenie. Póki co próbuję jakoś zacząć gotować bezglutenowo, bo domyślam się, że u mnie też będzie do odstawienia gluten chociaż nie mam wrodzonej ani nabytej celiaki. Ze swojej strony na pewno muszę ograniczyć cukier i węglowodany, bo ich zjadam za dużo- stanowczo za dużo.

Czemu tak zaczęłam post: Och Aśka, Aśka- czy Ty musisz wnerwiać każdego lekarza? :) Chodzi o to, że dręczyłam pytaniami lekarza podczas jego nieobecności w pracy, kiedy był na szkoleniu :) Podczas ostatniej wizyty lekarz wspomniał, że kojarzy, że go męczyłam pytaniami :P Paradoks polega na tym, że pomylił moje imię i potem mówił już do mnie Aśka zamiast Edyta, więc sorry Aśka, ale chyba podpadłaś dr Kluszczykowi ;-) :P

wtorek, 13 lutego 2018

Co tam słychać u mojej niepłodności

Hej, hej kobitki :) Jakiś czas znowu mnie tutaj nie było, ale to dlatego, że mam mnóstwo spraw na głowie. Jestem już po większości badań zleconych mi przez doktora Kluszczyka. Niestety cykl znowu był stracony, więc musieliśmy z mężem zrobić wszystkie badania. Jedno jest pewne- po części wyjaśniło się dlaczego nie udaje nam się z bobo.

Pierwsza część zleconych nam badań obejmowała:
- celiakie- u mnie wszystkie parametry ujemne, u męża dodatni DRB1804 i prawdopodobnie kolejne badania, żeby znaleźć przyczynę;
- przeciwciała przeciw plemnikowe- wyniki ujemne
- antykoagulant toczniowy- wynik ujemny
- białko C-wynik 115, norma 70-140
- ANA1- dodatni, zlecone dodatkowe badanie ANA2
- przeciwciała przeciw kardiolipinie- wynik ujemny
- przeciwciała przeciw beta-2-glikoproteinie- wynik negatywny
- homocysteina- wynik 8,66
- ocena równowagi cytokin Th1/Th2 (test CBA)- wynik poznam na najbliższej wizycie, ponieważ otrzymał go lekarz
- profil limfocytarny (T, B, NK, T pom., T supr.)- niestety komórki NK na poziomie 14% (zalecany poziom przy staraniach o dziecko do 8%). Od 5 lutego mam wlewy z intralipidu 100 ml co 14 dni.

Na podstawie tych badań lekarz zalecił mi rozszerzenie badań o następujące:
- termolabilny wariant MTHFR, mutacja genu C677T oraz A1298C- stwierdzono u mnie mutację C677T w jednym allelu genu MTHFR (w układzie heterozygotycznym). Czekam na informację od lekarza co to oznacza, ale domyślam się, że mam mutację genu dot. przyswajania kwasu foliowego- stąd pewnie wysoki poziom homocysteiny i niski poziom kwasu foliowego.
- trombofilia wrodzona (czynnik V Leiden+Mutacja 20210 G-A genu protrombofiny- wynik ujemny
- RF (reumatoidalne zapalenie stawów)- wynik negatywny
- ANA2- wynik słabo dodatni, stwierdzono obecność przeciwciał przeciwjądrowych dających na komórka HEp-2 typ świecenia ziarnisty w mianie 1:160.

Od niedzieli biorę Dexamethason na zbicie androgenów, ponieważ pomimo laparoskopii męskie hormony nadal są na wysokim poziomie- głównie znacznie przekroczony androstendion. Oprócz tego jestem też po pierwszym wlewie z 100 ml intralipidu. Wizyta czeka mnie 7 marca- wtedy też doktor przedstawi mi interpretację wszystkich wyników i całościowy plan działania. Mam nadzieję, że CBA nie wyszedł najgorzej i nie będzie dalszych komplikacji. Co do dodatniego wyniku ANA1 dr Kluszczyk postanowił póki co zrobić badanie ANA2, bo uznał, że być może będzie tak, że ANA2 pokaże nam w czym problem i nie trzeba będzie rozszerzać badań (jest ich do ANA10 także byłby to nie mały koszt). Wytłumaczył mi moje dotychczasowe "anomalia" w zakresie badań w ten sposób, że w moim organizmie wrogowie toczą walkę z przyjaciółki i w ten sposób wyniszczają organizm, powodując stan zapalny (dodatni wynik ANA1 oraz podwyższone komórki NK). Jeśli chodzi o NK wynik nie jest tragiczny, dwumiesięczne wlewy powinny je zbić na poziom około 10%, a wtedy wystarczy mi profilaktycznie jeden wlew w przeciągu miesiąca.

Z jednej strony cieszę się, że wyjaśniło się co "nie gra", ale z drugiej doszły kolejne problemy. Nowa diagnoza wiąże się z niemałymi wydatkami- dotychczas zapłaciliśmy ponad 3.000,00 zł za badania, plus każdy wlew jest płatny 200,00 zł, a męża czekają badania wycenione na 730,00 zł. Wiem, że spełnienie tego marzenia nie powinno się przeliczać na pieniądze, ale obecnie mamy gorący okres pod względem wydatków, bo kończymy budować dom i za jakieś pół roku planujemy się do niego wprowadzić. Mam tylko nadzieję, że badań męża nie trzeba będzie jednak wykonywać- albo chociaż z niektórych można będzie zrezygnować. Póki co kolejny wlew czeka mnie 19 lutego, a następny 5 marca. Na pewno cieszy mnie fakt, że nie mam trombofilii oraz reumatoidalnego zapalenia stawów. Celiaki także nie mamy- u męża jest jedynie skłonność do nabycia jej, ale prawdopodobnie wiąże się to też ze skazą białkową, na którą mąż choruje. Pozytyw jest taki, że jest szansa na pełną diagnozę w przeciągu najbliższego miesiąca, a co za tym idzie konkretny plan działania i być może in vitro w okolicy czerwca :)

środa, 17 stycznia 2018

Odmówił mi USG

Hejo wojowniczki! :) Wczoraj miałam drugą wizytę u dr Kluszczyka. Powoli wiemy z mężem na co się nastawić. On ma parę preparatów na poprawę ruchliwości, a mianowicie:
- koenzym Q10 3x1 tabl,
- 300 mg kwasu ALA alfa liponowego,
- wit. E 400 1xdziennie,
- 3g karnityny.
Ten zestaw witamin poprawi plemniorki w zakresie ruchliwości. Pozostałe parametry nasienia oraz fragmentacja chromatyny są prawidłowe. Wymienione witaminy to głównie antyoksydanty, karnityna dodatkowo spala tłuszcz- lekarz mówił, że ja też mam ją przyjmować, także planuję dołożyć do tego 3-4 razy w tygodniu spokojny trening jak np. rowerek czy orbitrek.

Gorzej sprawa wygląda niestety ze mną, bo nie wiadomo w sumie co mi jest. Tak naprawdę każdy z poprzednich ginekologów powielał badania hormonalne, które niewiele wnosiły, bo przy PCOS wyniki hormonów odbiegają jednak od norm zalecanych. Na początku dr Kluszczyk wytłumaczył nam pokrótce jak to może z nami wyglądać. Jeśli chodzi o zdiagnozowanie nas to na początek pójdziemy w badania immunologiczne. Ja mam zrobić badania: test IMK oraz test CBA. Jeśli w ich zakresie będą jakieś nieprawidłowości to ustalimy o jakie badania jeszcze poszerzyć diagnostykę. Co do mojego męża to ma zrobić test na obecność przeciwciał przeciwplemnikowych z krwi. Wcześniej miał robiony test MAR z nasienia i on wyszedł dobrze.

Ponadto lekarz podejrzewa u mnie trombofilię wrodzoną i stwierdził, że patrząc na mnie uważa, że mam jakiś immunologiczny problem, teraz tylko pozostaje go zdiagnozować. Dzisiaj będę dzwonić, żeby dowiedzieć się jakie pozostałe badania mam jeszcze wykonać... A raczej mówiąc kolokwialnie: ile kasy sobie przygotować...

Post zatytułowałam "Odmówił mi USG" tak żartobliwie, ponieważ dr Kluszczyk to człowiek o mocnym, moim zdaniem także dominującym charakterze i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Zapytałam go czy mógł by mi zrobić USG potwierdzające, że pęcherzyk z zeszłego tygodnia pękł i nie muszę się martwić (od poniedziałku przyjmuję luteinę dopochwowo 2x1 tabl 100 mg). I wiecie co? ODMÓWIŁ! Dla mnie było to szokiem, bo przecież jak to?! A jak będzie torbiel? - pomyślała moja ceśbinkowa natura. Doktor zapytał mnie: a po co Ci wiedzieć czy on pękł? Mało masz pieniędzy? Jak nie masz bólu to znaczy, że pękł. Jak ciąża będzie miała być to będzie :) Stwierdził jeszcze, że to niesamowite jak kobiety mają zblokowaną głowę przez manię robienia USG, a to według niego nic dobrego.

Dopytałam go jeszcze odnośnie obecnie stosowanej diety. Niestety na razie, dopóki nie zrobię badań, mam wrócić do glutenu i innych rzeczy- mam po prostu jeść tak jak przed dietą, bo zaburzy nam dieta wyniki badań, a nie wiem, czy przypadkiem nie każe mi lekarz zrobić testu na celiakie. Postanowiłam jednak zostać przy śniadaniach białkowo-tłuszczowych i nadal ograniczać cukier, bo nawet całkiem nieźle mi szło. Po wynikach badań, jeśli nie będzie przeciwwskazań, wrócę do diety ketogenicznej. Po moim ostatnim wpisie na grupie fb rozgorzała dyskusja, że keto szkodzi itp. Jestem zdania, że każda DIETA może zaszkodzić, tak samo jak każdy BRAK DIETY może zaszkodzić. Osobiście po tygodniu stosowania diety ketogenicznej czuję się znacznie lepiej, w sobotę sprawdzę jeszcze jak waga- podczas ostatniego ważenia w sobotę, po zaledwie 3 dniach keto, waga wskazała -1.5 kg. Mam więcej energii, lepiej sypiam, nie czuję głodu, z dnia na dzień rzuciłam słodycze. Teraz przy normalnym żywieniu wprowadzę na powrót chleb, makaron, kasze, więcej owoców, ale tak jak wspomniałam- śniadania białkowo-tłuszczowe, zdrowe tłuszcze, ograniczony do minimum cukier oraz nawyk picia wody zostają.

W następnym poście opiszę dokładnie jakie jeszcze badania zlecił mi lekarz. Póki co muszę przetrawić wszystkie wiadomości, bo to dla mnie pewna nowość, a nowości budzą czasem we mnie niepokój.

czwartek, 11 stycznia 2018

Nowa nadzieja po wizycie u nowego lekarza

Pewnie każda z Was przerabiała w swoich staraniach wymianę lekarza na "nowy model". Ja już przeszłam przez 5, którzy próbowali pomóc, ale niestety wyczerpały się im chyba pomysły na mnie.

Wczoraj trafiłam do dr Kluszczyka, który ma swoje gabinety w Wodzisławiu, Rybniku, Czerwionce oraz zajmuje się in vitro w Ostravie. W sobotę 6.01. dzwoniłam jeszcze do dr Cholewy, bo prosił o telefon. Pomyślałam, że może jednak ma pomysł na mnie i coś ruszy :) Ale okazało się, że jego pomysłem jest utrata wagi, po utracie wagi ewentualnie max 2 inseminacje, a potem poszedł by w kierunku in vitro. Zapytał jak spadek wagi, odpowiedziałam, że 3 kg w ciągu miesiąca, na co Pan doktor stwierdził, że 3 kg to żaden spadek wagi... Więc nie wiem, chyba miałam 10 kg w miesiąc zrzucić :) Grzecznie z nim porozmawiałam i stwierdziłam, że mam tego dość. Rozumiem, że utrata wagi powoduje lepszą płodność, że hormony wracają do normy i niesie to same dobro dla organizmu i zdrowia. Ale same dobrze wiecie jak czasami jest ciężko!

Wracając do wczorajszej wizyty :) Dr Kluszczyk jest specyficzny, na początku odniosłam wrażenie, że jest lekko zarozumiały, ale potem okazał się "super gościem" :P Zobaczył moje nowe wyniki badań plus moje i męża stare wyniki sprzed inseminacji. Pierwsze co, to stwierdził, że za dużo tych badań to ja nie mam ;-) A byłam święcie przekonana, że jest przeciwnie, bo mam hormony, AMH, kwas foliowy, wit. B12, homocysteina, wit. D3, ureaplasme, mykoplasme i chlamydie, do tego wszystkie badania przed inseminacją typu HIV, różyczka itd.

Doktor przeleciał szybko przez wyniki i stwierdził, że widzi już parę luk w badaniach. Przede wszystkim wyniki z homocysteiny (wynik 9.41) i kwasu foliowego (wynik 11.5 przy 2-letnim suplementowaniu kwasem zmetylowanym z Miovarianu) mogą wskazywać albo na mutację genu MTHFR albo na wrodzoną trombofilię. Jeśli okaże się, że mam trombofilię to jak to lekarz stwierdził: mogę skakać od rana do nocy na siłowni a i tak nie będę chudnąć dopóki nie unormuje jej. Druga sprawa jest taka, że nie miałam też robionych badań czy nie mam przypadkiem podwyższonych komórek NK. Za tydzień mam przyjść z mężem na wizytę i doktor przedstawi nam konkretny plan działania. Powiedziałam mu prosto z mostu, że denerwuje mnie to, że każdy lekarz jak się nie udaje nie zleca badań tylko zwala na nadwagę. Doktor lekko się uśmiechnął i powiedział, że zna dużo bardziej otyłych kobiet, które jakoś zaszły w ciążę pomimo PCOS i urodziły dzieci, więc nie jest tak źle ze mną.

Czekam z niecierpliwością na przyszły tydzień i nowy plan działania, bo wiadomo- nowy plan, nowa nadzieja :) Wczorajsze USG potwierdziło też, że zbliża się owulacja na lewym jajniku, pęcherzyk miał wczoraj około 22 mm. W tym cyklu suplementuję się: 2x1 tabl Dong Quai, 1x1 tabl niepokalanek, 1x1 tabl palma sabałowa, wit. D3 2000 j, koenzymQ10 30 mg, magnez B6. Do tego standardowo metformax i piję mieszankę ziół Ojca Sroki :)

Przeszłam też na dietę ketogeniczną, która opiera się na zdrowych tłuszczach, a węglowodany ogranicza się do 50 g dziennie. Póki co czuję się świetnie, w końcu nie chodzę senna, od dwóch dni nie sięgnęłam po słodycze, a wcześniej nie mogłam wytrzymać nawet jednego dnia. Akurat jeśli chodzi o jedzenie to jestem typowym mięsożercą, więc bardzo pasuje mi ta dieta, bo mogę jeść mięso w połączeniu ze zdrowymi tłuszczami. Będę Was na bieżąco informować co tam nowego wymyślił doktorek i jak moje postępy w odchudzaniu :)

wtorek, 2 stycznia 2018

Nowy Rok- Nowa Ja! Czyli o postanowieniach noworocznych z przymrużeniem oka

Hej wojowniczki :) Przede wszystkim chciałam Wam życzyć obfitującego w ciąże nowego roku- ale Wasze ciąże! (no dobra i moją też :P ).

Postanowienia noworoczne spisane ładnie na karteczce? Ja robiłam tak od paru lat i zawsze pojawiało się tam postanowienie, a raczej głośno wypowiedziane życzenie, żeby zajść w ciążę. Pamiętam jak tuż po ślubie przeliczałam sobie w myślach: aha, mam 26 lat, jak zajdę w ciążę do końca roku to urodzę dziecko jako 27. latka. Pomyślałam wtedy- kurde stara będę... A kij z tym, najwyżej zrobimy sobie drugie dziecko do dwóch lat, tak, żebym na 30. miała już dwójkę dzieci- oczywiście najlepiej parkę, chłopca i dziewczynkę.

Tak się składa, że w tym roku będę obchodzić właśnie 30 urodziny, a dziecka ani widu, ani słychu. Istnieje tam sobie gdzieś w mojej bujnej wyobraźni, ale nie dało rady jeszcze się zmaterializować. Z jednej strony przykre, bo 3.5 roku starań dało mi popalić. Z drugiej strony- trudno. Mam już za sobą etap, w którym najchętniej zapadłabym się pod ziemię, bo nie mogę zajść w ciążę.

W tym roku nie spisałam listy postanowień, bo zazwyczaj około lutego ginie ona śmiercią naturalną, zagrzebana w stercie innych sprawunków do zrobienia. Sięgałam po nią zazwyczaj około listopada po to tylko, żeby przekonać się jak słabą silną wolę mam :P

Nowy Rok- Nowa Ja! Co roku to sobie powtarzam i co roku na skutek przeciwności losu, własnego lenistwa i dokopywania mi ze strony niepłodności plan ten się nie udaje. Uczę się silnej woli, ale tak jak mam miękkie serce i jestem zbyt łatwowierna tak potrafię jeden dzień utrzymać postanowienie, że nie będę jadła słodyczy- reasumując moja silna wola śpi gdzieś głęboko we mnie i nie chce się z tego "zimowego" snu przebudzić. Kiedyś przeczytałam takie fajne stwierdzenie, że zamiast spisywać postanowienia noworoczne lepiej zamienić je na cele do zrealizowania. Dzięki Wam nauczyłam się, że czasem upór pomaga. Dlatego w tym roku mam zamiar od razu zacząć działać, a nie tylko planować :)

Moje postanowienie w tym roku to zadbanie o moje zdrowie, które jest trochę wyniszczone od tych 15 lat kiedy dowiedziałam się, że mam PCOS. Jestem już po badaniach hormonalnych, także jak tylko otrzymam komplet wyników na pewno podzielę się z Wami :)

Jeszcze raz życzę Wam, aby spełniło się wszystko co sobie postanowicie czy zamierzycie w tym roku!






Jeśli lubujecie się tak jak ja w wypełnianiu planerów i kalendarzy to zapraszam Was na stronkę My Pink Plum- jest tak do pobrania darmowy planer miesięczny do wydruku. Kalendarz książkowy dorwałam wczoraj w Biedrze za 9,99 zł ;-)